Nieszablonowa intryga w sztampowej otoczce
Kryminał jest obecnie chyba najbardziej eksploatowanym gatunkiem literatury popularnej. Każdy nawet średnio zorientowany w temacie fan, obudzony w środku nocy, wymieni przynajmniej kilku detektywów będących gwiazdami jakichś cyklów kryminalnych. Boom na tego typu literaturę ma swoje plusy i minusy – z jednej strony czytelnik ma ogromny wybór i tym samym większą możliwość, by znaleźć coś dla siebie, z drugiej ta masowa produkcja powoduje powolne wyczerpanie konwencji i utrudnia stworzenie czegoś naprawdę świeżego i oryginalnego. „Kwadrat zemsty” jest powieścią połowicznie świeżą – intryga jest wybornie nieszablonowa, niestety zbudowana wokół niej fabuła jest zlepkiem wyświechtanych do granic możliwości schematów.
W Brugii dokonano włamania do sklepu jubilerskiego, będącego własnością syna jednej z najbardziej wpływowych osób w mieście, Ludovica Degroofa. Szybko okazuje się, że celem napadu nie był rabunek, gdyż wszystkie kosztowności rozpuszczone zostały w wodzie królewskiej. Komisarz Van In znajduje też na stole kopertę z tajemniczym ciągiem liter, który szybko okazuje się kwadratem templariuszy. Wysuwa w czasie śledztwa hipotezę, że motywem przestępstwa była zemsta na starym Degroofie, jednak sprawę utrudnia fakt, że ten z sobie tylko znanych powodów chce za wszelką cenę zamieść wszystko pod dywan i wywiera naciski na naczelnika policji, by Van In poprowadził sprawę pro forma, jedynie dla sporządzenia protokołu, a sprawcy nie muszą nawet zostać złapani.
Muszę przyznać, że sama intryga jest jedną z lepszych, z jakimi miałem okazję się ostatnio zapoznać. Aspe od samego początku bawi się z czytelnikiem w kotka i myszkę, podsuwając już na wejściu fałszywe tropy i kierując go tym samym w ślepą uliczkę. Umiejętnie podrzucane nowe fakty, wprawne, stopniowe odkrywanie kart oraz naprawdę błyskotliwe zwroty akcji sprawiają, że czytelnik przypomina kulkę w maszynie do flippera, która nieustannie odbija się od jednej możliwości do drugiej. I nawet jeśli zbliży się on na pewnym etapie powieści do rozwiązania zagadki, to sprytna manipulacja autora sprawi, że po paru chwilach skołowany odbiorca znów będzie miotał się między kolejnymi błędnymi pomysłami.
Niestety, naprawdę dobra zagadka nie została okraszona równie dobra otoczką. Poza intrygą niemal wszystko u flamandzkiego autora jest jakby żywcem wyjęte z niespisanego (jeszcze) podręcznika do pisania kryminałów. Tak więc główny bohater jest rozwodnikiem, który nadużywa alkoholu, a w trakcie śledztwa wdaje się w romans z piękną panią prokurator. Wszyscy wyżsi stopniem od Van Ina są nadętymi bufonami, którzy właściwie nie znają się na swojej robocie, a dbają jedynie o PR. Żandarmeria i lokalna policja żrą się niczym pies z kotem, a przynajmniej niczym amerykańscy policjanci z FBI. I wreszcie bogacze mają domy, w których przeważa kicz, zaś na podstawie ślubnej fotografii można bez problemu postawić diagnozę dotyczącą szczęśliwości widniejącego na niej małżeństwa.
Jest jednak postać, która pięknie wyłamuje się z tej sztampy – jest barwna, niekonwencjonalna i wyraźnie odcinająca się od szarego tła. Mowa o brygadierze Guido Versavelu, który w czasie nocnego patrolu odkrywa włamanie do jubilera. Ponad trzydzieści stron obcowania z tą postacią wystarczyło, bym poczuł zawód, że to nie ona jest głównym bohaterem serii. I mimo że brygadier pojawia później się na tyle często, że łatwo mógłby stać się gwiazdą cyklu, Aspe postawił na sprawnie wykreowanego, ale bądź co bądź pozbawionego charakterystycznego rysu i pazura Van Ina, czego w żaden sposób nie potrafię zrozumieć.
„Kwadrat zemsty” jest powieścią, której lektura na pewno nie będzie czasem straconym, jednak tak można określić lwią część produkcji pod marką „literatura kryminalna”. Z całą pewnością jednak Aspe jest autorem, którego warto mieć na oku. Tworzyć doskonałe zagadki już potrafi, a brygadier Versavel jest dowodem, że potrafi też wyzwolić się z rzucającej się w oczy sztampy. I mając na uwadze fakt, że „Kwadrat zemsty” jest debiutem, to bez przykrości będę zapoznawał się z dalszą twórczością belgijskiego autora, trzymając przy tym kciuki, by w kolejnych tomach serii więcej było jak najwięcej „versavelizmów.”