Jestem dzieckiem wychowanym na pierwszej trylogii George’a Romero, dlatego tematykę zombie, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, zawsze darzyłem dużym sentymentem. Uważam, że żywe trupy, pomimo całej banalności większości historii, w których występują, w przeciwieństwie do swoich horrorowych pobratymców jak wampiry czy wilkołaki, nigdy nie staną się niezamierzoną autoparodią. W tej szufladzie trafiają się utwory słabe czy nudne, ale jak dotąd nigdy nie miałem styczności z opowieścią o zombie, która wzbudziłaby u mnie niesmak do całej tematyki. Co ciekawe, choć sam ojciec żywych trupów – George Romero – już dawno sprowadził swoją legendą do poziomu rynsztoka, tak jak na mnie wpłynął też na innych ludzi i pchnął ich do nieco bardziej kreatywnych czynów, kształtując ich przyszłą drogę, a oni kontynuują postapokaliptyczną wizję świata opanowanego przez zombie i robią to w sposób naprawdę dobry. Jedną z takich osób jest właśnie Robert Kirkman, twórca niezwykle popularnej komiksowej serii „Żywe trupy”, która przed rokiem doczekała się wersji telewizyjnej, w postaci bijącego rekordy oglądalności serialu, a teraz wkracza na rynek literacki. Polski czytelnik już jutro będzie miał okazję zapoznać się z pierwszą książką poruszającą wątki tego świata i ja ze swojej strony gorąco zachęcam, by dać szansę tej powieści.
„Żywe trupy: Narodziny Gubernatora” to książka, po którą śmiało można sięgać nawet bez znajomości czy to komiksowego czy serialowego poprzednika. Jeśli miałbym mieć jakiekolwiek obawy przed premierą, to tylko takie, czy książka nie minie się z grupami docelowymi. Zarówno komiksowi jak i serialowi odbiorcy niekoniecznie muszą gustować w dokonaniach literackich, a każdy inny miłośnik horroru może mieć opory przed kupnem książki rozgrywającej się w nieznanym dla niego świecie. Na szczęście są to obawy nieuzasadnione, bo powieść tak naprawdę jest spójnym i samodzielnym tworem. Wydarzenia z „Narodzin Gubernatora” rozgrywają się równolegle do komiksu i serialu, a pomijając kilka postacia z tła i samego Gubernatora (który tutaj jest bohaterem dopiero na starcie swojej podróży i każdy czytelnik poznaje go na nowo) jesteśmy świadkami zupełnie oddzielnej historii z nowymi bohaterami.
Minął już tydzień, gdy skończyłem lekturę i cały czas jestem nią zauroczony. Posunę się nawet do stwierdzenia, że z tych trzech form, to właśnie literacka trafiła do mnie najbardziej, minimalnie wyprzedzając zarówno pierwowzór komiksowy jak i wersję telewizyjną. Klimatycznie jest to historia identyczna jak każda inna spod szyldu „The Walking Dead”. Ta seria to w głównej mierze dramat i historia ludzi, a całe postapokaliptyczne, horrorowe, brutalne tło… jest właśnie tylko tłem. Właśnie to wyróżnia „Żywe trupy” spośród setek innych produkcji z tego worka – czytelnik doświadcza czegoś więcej niż tylko banalnej, krwawej opowiastki. Na pierwszym planie jest tu człowiek i jego próba podjęcia normalnego życia w nienormalnym świecie. To w pewnym sensie nawet dramat obyczajowy, tylko w nieco innych realiach. Choć jednocześnie i tutaj jest krwawo, brutalnie i obrzydliwie jak w każdej historii o zombie, a może nawet przez marginalizowanie elementów horroru stają się one bardziej dosadne, gdy już się pojawią.
Cała książka to tak naprawdę skondensowana historia, która jest analogiczna do tej znanej z komiksów. Towarzyszymy grupce uchodźców, która próbuje przeżyć w nowej sytuacji i stara się poznać świat od nowa. Różnica jest taka, że w tym konkretnym przypadku czytelnik z góry wie, że każda błędna decyzja przemienia głównego bohatera, a ciąg zmian prowadzi do narodzin Gubernatora, czyli bardzo negatywnej postaci. W zasadzie wydawałoby się, że przyjdzie nam tylko śledzić losy bohaterów i oceniać czy cała przemiana została przedstawiona w sposób wiarygodny, jednak twórcy zaserwowali nam w finale całkiem mocny twist. I choć mnie osobiście bardzo zaskoczył, nie do końca jestem przekonany czy w tym przypadku nie odbyło się to kosztem utraty wiarygodności w przemianie bohatera. Choć tak naprawdę żegnamy się z nim, gdy ten wchodzi dopiero na początek drogi nowego Gubernatora i na jego dalszą przemianę w postać, którą ostatecznie zobaczymy na kartach komiksu, ma zapewne wpływ jeszcze bardzo wiele czynników.
Na koniec wypada wspomnieć o polskim wydaniu „Narodzin Gubernatora”. Do finalnego produktu swoje cegiełki dołożyło kilka osób – nazwijmy to – ze środowiska. Książkę przetłumaczył miłośnik horrorów, komiksów i filmów – Bartek Czartoryski. Niesamowitą grafikę okładkową wykonał znany w polskim środowisku komiksowym Robert Sienicki. Wstęp natomiast napisał fan komiksów Kirkmana, recenzent i dawny redaktor naczelny Carpe Noctem – Paweł Deptuch – i jak dla mnie jest to taka wisienka na torcie. Świetny tekst i bardzo miłe zagranie ze strony wydawcy. Przyjemnie jest przeczytać wprowadzenie autorstwa rodzimego fachowca w tej tematyce. Wyraźnie zaznaczyć trzeba też, że ta książka nie jest jakąś tanią literaturą niższych lotów stworzoną w celach promocyjnych serialu. Ani polski wydawca, ani oryginalny nie podpiera się produkcją telewizyjną. Nad książką czuwa twórca serii, co zapewnia wysoki poziom i zgodność z późniejszymi wydarzeniami w komiksie.
„Narodziny Gubernatora” to naprawdę bardzo dobra, samodzielna książka, a nie tylko ciekawostka dla fanów. Mam ogromną nadzieję, że jest to pierwsza, ale nie ostatnia tego typu pozycja i tylko od nas zależy, czy w Polsce ukażą się kolejne literackie elementy świata „Żywych trupów”. Jeśli czytacie te słowa, to znak, że jesteście fanami horroru i dobrej literatury, a więc nie muszę was dłużej przekonywać. Nie muszę też życzyć Wam miłych wrażeń, bo już wiem, że czeka Was kapitalna przygoda.