Akcję „Mrocznego domu” rozpoczyna scena w barze – dziwaczna; cała ubrana na różowo Serene Ransom przyjechała na północ, by oderwać się od kłopotów w pracy i życiu osobistym. Przypadkowy napad łączy ją ze stojącym za ladą młodym chłopakiem, Catchem, który również boryka się z problemami emocjonalnymi. Razem wikłają się w morderstwo, głównie na własne życzenie, a sprawą – na początku bardzo zagadkową – zajmie się główna bohaterka cyklu, policjantka z St. Paul – Paris Murphy.
Podobnie jak w poprzedniej części cyklu thrillerów Theresy Monsour – „Zimnej krwi” – w „Mrocznym domu” czytelnik nie uświadczy suspensu. Autorka opowiada historię zarówno z perspektywy ścigających, jak i ściganych. Od samego początku wiemy kto, jak i dlaczego zabił, a nawet gdzie się ukrywa i jakie będą jego dalsze ruchy. Odrobina przyspieszonej akcji i nareszcie jakiś pełnokrwisty konflikt (celowa dwuznaczność) następuje dopiero jakieś 30 stron przed końcem książki. Samo zakończenie nie jest zbyt widowiskowe, czego można było się spodziewać, zważywszy na nieszczególnie porywający finał „Zimnej krwi”.
Nie zmienił się również styl, który wciąż brzmi prostacko. Praktycznie cała akcja „Mrocznego domu” przekazywana jest w formie irytującej wyliczanki czynności wykonywanych przez występujące w książce postaci. Tak szczegółowej, dodajmy, że aż idiotycznej. Przypomina to narrację z „Martwego aż do zmroku”, z tą drobną różnicą, że w książce Charlainne Harris tego typu pozbawione polotu sekwencje zdarzały się znacznie rzadziej, podczas gdy Monsour najwyraźniej nie potrafi inaczej pisać.
Wiele do zarzucenia mam też konstrukcji bohaterów. O Paris Murphy i jej denerwującym stylu bycia pisałam przy okazji recenzji „Zimnej krwi” i niestety w tym względzie niewiele się zmieniło. Tym razem przynajmniej jest pewna, czy chce być z Jackiem, czy nie, więc Monsour oszczędza nam jej gimnazjalnych dylematów i zachowań w stylu niedojrzałego podlotka. Niestety znowu policjanci nie mają okazji wykazać się swoimi zdolnościami. Autorka pozwala im wymyślić zaledwie jeden prosty fortel, a przez całą powieść sprawa zdaje się rozwiązywać sama, a gdy policjanci, by pchnąć ją do przodu, muszą znaleźć się w odpowiednim miejscu, Murphy… ma przeczucie. Policjanci z St. Paul mają po prostu szczęście.
Autorka cyklu tak uparcie sięga wciąż po te same zagrania, że naprawdę trudno mieć jeszcze nadzieję na poprawę stylu i struktury powieści. Można byłoby wybaczyć Monsour brak talentu pisarskiego, gdyby opowiadana przez nią historia była wciągająca, postaci przekonujące i barwne, a sama formuła powieści bardziej przypominała thriller, a nie obyczajówkę „z życia małomiasteczkowej policjantki”. Niestety nic z tych rzeczy czytelnik w „Mrocznym domu” nie uświadczy.