Po lekturze „Metra 2033” aż trudno uwierzyć, że Dmitry Glukhovsky miał problemy z wydaniem swojej książki. Rosyjscy wydawcy niezbyt przychylnie spoglądali na tekst podejrzanego podrostka (władającego biegle pięcioma językami; pracującego jako reporter dla wielu zagranicznych stacji telewizyjnych i podejrzewanego o szpiegostwo), ale niezrażony autor zaczął ją szybko szlifować na stronie internetowej, korzystając z pomocy czytelników. Gdy powieść w końcu się ukazała, jej nakład osiągnął ponad półmilionową ilość egzemplarzy, a sam tytuł szybko stał się kultowy. Nic w tym dziwnego, gdyż Glukhovskiemu udało się zawrzeć w nim ducha i siłę przesłania najwybitniejszych twórców rosyjskiej fantastyki.
W roku 2033 świat wygląda zupełnie inaczej. Po wyniszczającej wojnie atomowej powierzchnia planety nie nadaje się zupełnie do zamieszkania; niedobitki ludzkości schroniły się w bunkrach i starają przystosować do nowych warunków. Jednym z takich schronów jest sieć potężnego moskiewskiego metra, gdzie dziesiątki stacji służą jako lokum dla ocalałych. Większość z nich posiada własne zasady, rytm życia, armię, fermy i fabryki (nazywane tak tylko umownie), inne utrzymują się z handlu, złodziejstwa, terroru lub stalkerstwa. Metro w swych trzewiach pomieściło komunistów, faszystów, rewolucjonistów, ateistów, naukowców, bandytów i wielu innych. Przez taki kalejdoskop frakcji i zagrożeń przyjdzie przedzierać się Artemowi, młodzieńcowi, który wyrusza w podróż z ostrzeżeniem o nadchodzącym zagrożeniu ze strony nowych, zmutowanych form życia nawiedzających jego rodzinną stację.
Pomimo katastrofy, jaka spotkała ludzkość, ta w żaden sposób nie wyciągnęła z niej wniosków. Ludzie nie zmienili się ani na jotę i zamiast współpracować, wciąż toczą między sobą spory i boje. Podsycając strach i nienawiść, jeszcze bardziej się uwsteczniają. Między innymi do takich wniosków dochodzi dwudziestoparoletni Artem, który w całym swoim życiu nigdy nie widział powierzchni. Zastanawia się, czy jest sens ratować ludzkość? Poświęcać się dla światopoglądów, które choć różne, zawsze prowadzą do tego samego celu?
Dmitry Glukhovsky, prowadząc swego bohatera przez kolejne odcinki metra, wraz z nim zastanawia się nad kondycją niedobitków społeczności, którzy są przecież odbiciem i miniaturą nas samych. Wszelkie refleksje umiejętnie wplata w fabułę, która tylko z początku wydaje się bardzo naiwna. Przy okazji świetnie i konsekwentnie buduje przerażającą wizję podziemnego życia, a ciągle wzrastające napięcie i akcja nie zostawiają miejsca na nudę. „Metro 2033” to nie tylko postapokaliptyczny thriller z mutantami i pustynią w tle, ale także przypowieść o człowieku, który szuka swego miejsca na ziemi. Książkę z dumą można położyć obok „Mad Maxa” George’a Millera, „Pielgrzyma” Gartha Ennisa czy „Pikniku na skraju drogi”, a Glukhovskiego z całą odpowiedzialnością nazwać spadkobiercą dziedzictwa braci Stugackich.