Miejsce akcji powieści Charlaine Harris to maleńkie miasteczko Bon Temps w gorącym stanie Iluzjana, a w nim bar Merlotte, w którym po ciężkiej pracy miejscowi regenerują się przy zimnym piwie i frytkach. Gdy dzięki wynalezionej przez Japończyków sztucznej krwi część wampirzej braci postanawia ujawnić się i powalczyć o prawa obywatelskie, do Bon Temps wraca jego dawny mieszkaniec – pamiętający wojnę secesyjną William Compton. Pracująca w Merlotcie Sookie Stackhouse zawsze chciała poznać wampira i gdy ten wreszcie odwiedza bar, kelnerka z radością zdaje sobie sprawę, że nie słyszy jego myśli. Do tej pory musiała użerać się z drażniącym ją całymi dniami myślowym szumem i miała szczerze dosyć swojego „upośledzenia”. Na drodze do szczęścia dwójki odmieńców staje brak tolerancji wobec martwych inaczej, niepokorne wampiry oraz zabójca, który grasuje po Bon Temps i próbuje zamordować także samą Sookie.
„Martwy aż do zmroku” to przykład modnej ostatnio powieści z wampirem w roli romantycznego kochanka. Tylko tym razem nie jest to pozbawiony charakteru Edward Cullen z niekończącymi się rozterkami. Bill jest prawdziwym wampirem, z ostrymi zębami i zupełnie innym stylem nie-życia. Jego próba bratania się z ludźmi nie oznacza zaprzeczania swej prawdziwej naturze. Dlatego „Martwy aż do zmierzchu” dostarcza nam tego, czego większość z fanów tego typu literackich mezaliansów szuka – dywagacji na temat możliwości połączenia istot o tak odmiennych naturach i konfliktów, które się z tego powodu tworzą. Nie brakuje dreszczy emocji wywoływanych przez wampirzą naturę Billa, która w powieści jest dużo wyraźniejsza niż w serialu.
Niestety są też wady. Charlaine Harris nie jest utalentowaną pisarką. Wymyśla świetne historie i dba o szczegóły, dzięki czemu postaci wampirów są przekonujące, a naiwność Sookie dość konsekwentna. Niestety styl, w jakim „Martwy…” został napisany pozostawia wiele do życzenia. Narracja Sookie nadaje opowieści ton lekko zabarwiony humorem, ale niestety suma sumarum robi tej książce krzywdę – niezaradna i infantylna kelnerka nie jest najszczęśliwszym wyborem, a Charlaine Harris nie potrafi wykrzesać z niej niezbędnej ikry. Narracja bywa zwyczajnie irytująca i mocno psuje odbiór powieści. Autorka czasami zdaje się nie mieć zupełnie pomysłu, jak poprowadzić narrację z jednego punktu do drugiego, zmuszając Sookie do nużących, kilkakrotnie powtarzanych w różnych momentach przemyśleń albo do idiotycznego opisywania sekwencji wykonywanych przez nią w łazience czynności, które brzmi jak ćwiczenia na słownictwo w czasie nauki języka obcego. Gdy patrzę, jak w serialu świetnie poprowadzono postać Jasona, zdaję sobie sprawę, ile „Martwy aż do zmroku” mógłby zyskać dzięki trzecioosobowej narracji i przy większym udziale drugoplanowych postaci.
Po lekturze „Grobowego zmysłu” nie spodziewałam się po Charlaine Harris dobrego warsztatu i niczym mnie w tym względzie nie zaskoczyła, ale na pewno udało jej się stworzył zajmującą fabułę. Spory potencjał serii z Sookie Stackhouse dostrzegli twórcy serialu i świetnie go wykorzystali. Fani „Czystej krwi” sięgną po książkę bez dodatkowej zachęty z mojej strony, dlatego nie będę się zastanawiać nad tym, czy warto tą książkę polecić, czy nie. Cała reszta niech skorzysta z tego prostego podsumowania: „Martwy aż do zmierzchu” to świetna historia spisana przez kobietę z dobrymi pomysłami, ale marnym piórem.