„Martwe światło” to już trzecia powieść wydana przez Mariusza Kaszyńskiego. Nie raz przebąkiwałem o tym, że dopiero trzecie dzieło świadczy o klasie autora/artysty. Może dlatego (choć oczywiście powody były inne) ominąłem dotychczasowe utwory pisarza. Teraz postanowiłem nadrobić straty.
Powieść zaczyna się naprawdę hitchcockowsko i dawno nie widziałem takiego naładowania i wykorzystania suspensu jak udało się to właśnie autorowi „Martwego światła”. Bardzo mocny i drastyczny początek potrafi wciągnąć, co jednak ważniejsze do końca utworu napięcie jedynie wzrasta. Dość powiedzieć, że zacząłem lekturę raczej do snu w okolicach północy, a skończyłem nad ranem. Jakoś nie mogłem odłożyć książki na półkę.
Głównym bohaterem jest Piotr Gradowski, którego poznajemy gdy próbuje się powiesić na miejscu zbrodni. Oto dwóch policjantów znajduje głównego bohatera we własnym mieszkaniu gdzie przed chwilą zostało bardzo brutalnie zamordowanych troje jego dzieci. Wiek latorośli i ogrom zadanego im cierpienia wstrząsa i policją i opinią publiczną. Piotr jest jedynym podejrzanym o zbrodnie, sam jednak nie pamięta nic od czasu wypadku, w którym zginęła jego żona. Wraz z lekarzami i wymiarem sprawiedliwości próbuje odtworzyć bieg wydarzeń i przypomnieć sobie co się wydarzyło w jego mieszkaniu i kto zabił jego dzieci.
Kaszyński prowadzi narrację modny znów, dwutorowy sposób, na przemian opowiadając wydarzenia od wypadku Joanny, żony Piotra i historię Gradowskiego, który w zamknięciu próbuje poskładać i zrozumieć fakty. Nakręcająca się coraz bardziej spirala grozy i strachu musi w końcu wystrzelić i najbardziej przerażające w całej powieści jest to, że znamy już jej finał, nie znamy tylko motywu i sprawcy. Ta przewrotność powoduje, że książka mimo prostej w zasadzie historii zyskuje bardzo dużo poprzez sposób opowiedzenia. Tym bardziej, że autor nie odczuwa zbytniego skrępowania i mięsem potrafi rzucić i dosłownie i w przenośni.
Niestety, nie tylko zachwyty chcę tu prezentować. W powieści zdarza się kilka wpadek logicznych i choć nie wpływają one na odbiór całości (która zaznaczam subiektywnie bardzo mi się podobała), rzucają się jednak w oczy. Dziwi mnie bowiem, że problemy z dziećmi poza domem są przedstawione tak pobieżnie i poza interwencją w szkole Magdy, nie ma ich tak dużo, niniejszym ojciec FAKTYCZNIE zostaje z problemem sam, po namyśle jednak można odnieść wrażenie, że bardziej dlatego, że autor tak sobie życzył, niż z naturalnych przyczyn. Po drugie trzyletni Daniel już na początku jest wyjątkowo rozgadany i ma dość solidne słownictwo jak na swój wiek. Później rozumiem, ale na początku nieco to razi. I wreszcie egzorcysta, nieważne, że samozwańczy, który nie wie kto to jest Pan Światła? To już jest drobna przesada…
Powyższe niuanse nie zaniżają jednak mojej końcowej oceny. Niewątpliwie znajdą się osoby, które uznają utwór za zbyt prosty czy brutalny. Dla mnie najważniejsza jest jednak dawka emocji, jaką odczułem podczas lektury. A w tym momencie Kaszyński wkracza do mojej czołówki pisarzy grozy w kraju. I mam nadzieję, że w niej pozostanie, bo ja już czekam na kolejną książkę.