Zapfe, a za nim Ligotti, uczą, że jednymi z mechanizmów, które pozwalają nam na życie w poczuciu względnego bezpieczeństwa i sensu, bez popadania w przerażenie okrutną naturą rzeczywistości, jest zakotwiczenie swoich działań wokół codzienności. Wolimy uwić sobie gniazdko, otaczając się rekwizytami tworzącymi iluzję stabilności, byle nie konfrontować się z czymś, co mogłoby nas przerosnąć. Strategia ta w dużym uproszczeniu stanowi sposób na życie człowieka dwudziestego pierwszego wieku. O ile tylko żyje się w bezpiecznym gniazdku, jakim może być dobrze sytuowane europejskie państwo.
Przyznaję, że miałem pewne obawy co do dziewiątego tomu serii Kallentofta. Zaczyna się on niemrawo, bohaterom brakuje jakiejkolwiek werwy i wydaje się, że po prostu autor nie ma już serca ciągnąć ich przez kolejną historię. Zeke jest zmęczony pracą w policji, Malin znajduje się w stanie permanentnego kryzysu, który na trzeźwo przeżywa tym mocniej. Straciła cały gniew i energię, które napędzały ją w poprzednich tomach. Nie będę wymieniał kolejnych przykładów, niemniej sytuacja jest podobna: widzimy zbiór zgaszonych i rozczarowanych policjantów, w których przygasa jakiś płomień. Albo już zgasł. Całe szczęście okazuje się, że to nie zmęczenie Kallentofta serią, lecz celowy zabieg, w dodatku znakomicie rozwinięty w drugiej połowie książki.
Zaraz po zamknięciu książki, po przeczytaniu ostatniej strony natknąłem się w sieci na opinię, że dziewiąta część serii o komisarz Malin Fors to „Lekka powieść kryminalna na coraz dłuższe wieczory”. Nie mogę wyrazić, jak bardzo jest to zdanie nieprawdziwe i mylące. Jeśli szukacie rozrywkowego, dynamicznego kryminału do poduchy, dajcie sobie spokój, a jeśli to musi być Kallentoft, lepiej wróćcie do poprzednich tomów – w których nie przeczołgał jeszcze czytelnika tak, jak w najnowszym. Nastroje bohaterów wspaniale spajają się z tym, co jest głównym motywem powieści: brutalnym wyzyskiem niskich klas społecznych ubogich krajów przez ludzi działających na granicy między państwem a wielkim biznesem. To współczesne niewolnictwo, które pozyskuje ludzki kapitał krajów trzeciego świata i eksploatuje go do granic możliwości, traktując mieszkańców jako przedmioty nie podmioty. I nie ma w powieści większego znaczenia status ekonomiczno-polityczny tego zjawiska, liczy się wyłącznie ten moralny. Kallentoft krytykuje przyzwolenie na odebranie godności komuś żyjącemu na drugiej półkuli dla własnej wygody i zysków oraz izolowanie się we własnym, fantomowym świecie. Zamykanie oczu na cudze cierpienie.
Śledztwo ma znaczenie drugorzędne. Owszem, można je obserwować w napięciu, doceniać warsztat autora, niemniej Kallentoft nawet nie udaje, że to o nie naprawdę chodzi. W jednej z finałowych scen Malin tuli swoją córkę, marząc o tym, by chwila ta trwała wiecznie. Zakotwiczenie w miłości, nawet trudnej, jest skuteczną obroną przed przerażeniem, jakie budzi świat. Skuteczniejszą niż izolacja i zamykanie oczu. Jest jednak coś jeszcze, co z każdym tomem coraz mocniej zdaje się być w prozie Kallentofta akcentowane. Kiedy duchy jak co tom zamykają opowieść swoim komentarzem, mówią chórem: Nie boimy się. To do nas nadzieja przychodzi odpocząć, kiedy opuszcza żywych. A duchy w prozie szwedzkiego pisarza, choć efemeryczne, wydają się być prawdziwe. Kallentoft nie zawodzi, choć może mijać się z oczekiwaniami czytelników spragnionych kryminalnej sztampy.