Złote jaja Nesbo
Nesbo już przyzwyczaił mnie do tego, że po jego książki mogę sięgać bez żadnych obaw o ich poziom. Dlatego kiedy tylko usłyszałem o wydaniu w naszym kraju „Łowców głów”, zamówiłem tę pozycję bez wahania. Nawet nie zadałem sobie trudu, by przeczytać opis książki, bo „to w końcu Nesbo”. Jakież było więc moje zdziwienie, kiedy omawiana powieść okazała się zupełnie inna, niż poprzednie. Po pierwsze, nie jest to kolejny tom z cyklu o detektywie Harrym Hole. Po drugie, narracja jest tutaj pierwszoosobowa, co w przypadku tego autora jest sporą niespodzianką. I po trzecie wreszcie, miałem podczas lektury nieodparte wrażenie, że norweski pisarz postanowił sobie zrobić – mówiąc nieelegancko – niezłe jaja.
Roger Brown jest najzdolniejszym z tytułowych łowców głów, czyli ludzi zajmujących się wyszukiwaniem dla potężnych korporacji najlepszych kandydatów na kierownicze stanowiska. W całej swojej karierze nie znalazł się jeszcze żaden klient, który odrzuciłby jego rekomendację. Wydawać by się mogło, że taki rekin biznesu opływać będzie w luksusy. Nic bardziej mylnego – Brown niestety żyje na poziomie, na który go nie stać: mieszka w bardzo drogim domu i prowadzi pochłaniającą spore sumy pieniędzy galerię. Aby nie popaść w spiralę długów, znalazł sobie zajęcie na boku: kradnie słynne dzieła sztuki.
Kiedy spotyka nas swojej drodze Clasa Greve, posiadacza cennego obrazu Rubensa, postanawia zdobyć malowidło, by wreszcie zacząć żyć bez obaw o przyszłość. Niestety, znajomość z Grevem przyniesie mu zmartwienia o wiele większe niż problemy finansowe…
Pierwsze kilkadziesiąt stron jest naprawdę doskonałym business thrillerem – poznajemy głównego bohatera, tajniki jego pracy oraz mechanizmy i reguły, jakie rządzą w świecie finansjery. Mamy tutaj starego, dobrego Nesbo: doskonałe, stopniowe budowanie napięcia, powolne rozplatanie pajęczyny wątków oraz genialnie zarysowane tło, na którym rozgrywa się akcja – w tym przypadku jest to środowisko biznesowe, bardziej niebezpieczne niż tropikalna dżungla. Z jedną różnicą: wygrywa tam nie najsilniejszy, ale najbardziej przebiegły. Dzięki pierwszoosobowej narracji wnikamy w ten świat całkowicie – i od podszewki poznajemy jego bezduszność, przewrotność oraz bezwzględność. A wszystko to okraszone jest zapachem wielkich pieniędzy.
Po tym przepysznym wstępie następuje coś, czego kompletnie się nie spodziewałem – przejście do typowej, na wskroś amerykańskiej sensacji. Nesbo uczynił ze swojej powieści fantastyczny pastisz tego, co składa na sukces kryminałów zza Oceanu, czyli: intrygi niemającej najmniejszego prawa wydarzyć się w prawdziwym świecie, zwrotów akcji z gatunku „zabili go i uciekł” oraz iście zabójczego tempa. Abbott tutaj przeplata się z Cobenem, a całość jest delikatnie ozdobiona tekstami jakby żywcem wyjętych z filmów akcji z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej – kipi z nich komizm i testosteron.
Zapach pieniędzy ustąpił więc zapachowi prochu, jednak w żadnym wypadku nie wyszło to książce na złe. Wręcz przeciwnie, mamy do czynienia z dziełem doskonałym, które subtelnie, ale trafnie bawi się konwencją. Wydaje mi się, że Nesbo chciał tą powieścią odpocząć od mrocznego indywidualisty Holle’a; napisać coś lekkiego i przyjemnego. Wyszło mu to znakomicie. Wspomniałem na początku, że miałem wrażenie, iż autor „Łowcami głów” postanowił sobie zrobić jaja. Jednak przy pisarzu o takim niezaprzeczalnym talencie, są to bez wątpienia jaja złote.