Przyznam szczerze, że na wykorzystywanie owianych legendą pisarzy w roli bohaterów książkowych nigdy nie patrzyłem przychylnie. Widziałem w tym zabiegu chwyt marketingowy, próbę ściągnięcia uwagi potencjalnego czytelnika i pójścia na łatwiznę w staraniach o wiarygodne przedstawienie postaci i zyskanie dla niej sympatii odbiorcy. Takim wabikiem był na przykład Edgar Allan Poe w powieści „Amerykański chłopiec” Andrew Taylora, notabene również wydanej przez Wydawnictwo Zysk i S-ka, takim jest również ojciec powieści detektywistycznej, sir Arthur Conan Doyle, w przypadku „Listy siedmiorga” Marka Frosta (występujący również w innej powieści Frosta, „Sześciorgu mesjaszy”). Niemniej, dałem szansę książce z twórcą Sherlocka Holmesa w roli głównej, licząc przynajmniej na niezobowiązującą rozrywkę i udane odwzorowanie gęstego i mrocznego klimatu epoki wiktoriańskiej.
Fabuła nie jest specjalnie wyszukana: młody Doyle, jeszcze jako lekarz zaledwie aspirujący do miana pisarza, zostaje poproszony przez nieznaną osobę o uczestnictwo w pewnym seansie spirytystycznym. Wkrótce okaże się, że przybywając na wyznaczone miejsce, wplącze się w paskudną sytuację, która zmusi go do ucieczki przed diabolicznymi, zagrażającymi całemu światu spiskowcami oraz brytyjską policją. Oczywiście pojawi się tajemniczy sprzymierzeniec z niezastąpioną świtą, złożoną z dwójki zresocjalizowanych łajdaków, piękna kobieta, jak również parę kolejnych sławnych osób, w tym Helena Pietrowna Bławatska, założycielka ruchu teozoficznego czy inny sławny pisarz grozy, którego tożsamości nie będę zdradzał.
Mark Frost zajmuje się w głównej mierze branżą filmową — pisze scenariusze, jest reżyserem i producentem. Nawet gdybym nie wiedział o tym na podstawie komentarza wydawcy na okładce, i tak przyszłoby mi do głowy, że ten człowiek albo jest scenarzystą, albo ma spore szanse nim zostać. Fabuła i akcja utworu bowiem idealnie nadają się do przetworzenia na scenariusz hollywoodzkiego, niewymagającego filmu przygodowo-fantastycznego z elementami thrillera, który przy lekkiej kampanii reklamowej przyciągnąłby do kin rzesze spragnione łatwej i ekscytującej rozrywki.
Brnąc przez książkę, odnosiłem wrażenie, że z czasem autor popełnia coraz więcej uproszczeń, naginając wiarygodność przedstawionych sytuacji. Również główna intryga, w miarę przerzucania kolejnych stron, przestaje przekonywać i zaczyna się wydawać naciągana i banalna. Można jeszcze zwrócić uwagę na to, że choć Doyle rozwiązuje niektóre zagadki z iście sherlockowską zmyślnością, to chwilami nie domyśla się oczywistych rzeczy i musi się o nie dopytywać u swego kompana.
Wszystkie te moje narzekania dla człowieka, który nie wymaga wiele od książki czy filmu, mogą wydać się nieuzasadnione i śmieszne, ale ja nawet od niezobowiązującej rozrywki wymagam pewnej logiki. Niemniej, jeśli komuś nie przeszkadza niekonsekwencja czy brak spójności niektórych wątków, a zarazem oczekuje porządnej rozrywki z masą akcji i mrocznych intryg, to jestem skłonny szczerze mu polecić „Listę siedmiorga”. Ja jednak nie nazwałbym książki Marka Frosta porządną literaturą.