Recenzja na 425 słów
Zbiór drabbli znanego już czytelnikom Carpe Noctem Rafała Kulety udowadnia, że nie trzeba wcale setek zadrukowanych stron, żeby zaprezentować ciekawą opowieść czy intrygujący pomysł. Czasami wystarczy do tego zaledwie sto słów. Osobom, które z pojęciem „drabble” spotykają się po raz pierwszy, należy się małe wyjaśnienie – otóż ten dziwnie brzmiący termin jest nazwą ekstremalnie krótkiego utworu literackiego, który posiada równo sto słów. „Krótkie dni i noce” oferują trzysta trzydzieści krótkich form Kulety, wydane bardzo estetycznie i przejrzyście – każdy z drabbli na osobnej stronie, a wszystko przetykanie gdzieniegdzie sugestywnymi ilustracjami Olgi Kołodziejczak i Anny Jarmołowskiej.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy podczas lektury zbioru Kulety, to olbrzymia różnorodność tematyczna, stylistyczna oraz jakościowa drabbli. Wydają się być ułożone w przypadkowej kolejności, często kontrastując ze sobą, przez co całość sprawia wrażenie chaosu i zwyczajnie męczy podczas dłuższej lektury. Patent literacki, na jakim opiera się twórczość Kulety, sytuuje się bardzo blisko konceptyzmu – nurtu wykorzystywanego głównie w poezji, do której też autor zbioru niekiedy się zbliża. „Krótkie dni i noce” wypełniają obrazy makabryczne, obrazoburcze, okrutne, chwilami nawet niesmaczne, ale mające swój początek w sytuacjach codziennych. Rzeczywistość znana i na pozór oswojona zmienia się w senny surrealistyczny koszmar – oto groza w wykonaniu Kulety. Właśnie ta poetyka kontrastu to największa siła zbioru, którego znaczna część potrafi skutecznie zaszokować czytelnika. Kolejnym atutem są same pomysły, a właściwie koncepty, na jakich oparte są opowiadania. Często bardzo oryginalne i nieszablonowe zaskakują czytelnika, który nie spodziewa się zupełnie przedstawionego obrotu spraw. Autor w kilku zdaniach potrafi wywieść na manowce wielopoziomową metaforą lub też zniszczyć skrzętnie budowany przez siebie klimat w niespodziewanej, ale celnej puencie. Niestety, zdarzają się teksty słabsze, oparte na ogranych schematach lub rażące kolokwialnym, wulgarnym językiem, niepasującym wręcz do Kulety, który w większości drabbli z „Krótkich dni i nocy” posługuje się stylem wyszukanym, można nawet powiedzieć – poetyckim.
„Krótkie dni i noce” ukazują Kuletę jako niewątpliwie jednego z najciekawszych twórców grozy w Polsce, posiadającego własny, rozpoznawalny styl oraz wykorzystującego niecodzienną formę literacką. Pomimo tego, lektura zbioru pozostawia pewien niedosyt – co dziwne, bo jak wspominałem, tekstów jest ponad trzysta. Obcowanie jednak z każdym to tylko chwila. Jak słusznie zauważa wydawca, to jakby uderzenie pioruna – jasne, ale trwające sekundę. Fani horroru powinni sięgnąć po „Krótkie dni i noce” bez wahania – rzadko zdarza się tak udana pozycja na rynku polskich horrorów, nawet mimo nieustannej ostatnio tendencji zwyżkowej (co się chwali). Osobiście, jednak wolałbym się zapoznać z jakimś dłuższym utworem, który być może Kuleta trzyma gdzieś w szufladzie.