Wydana w 1954 roku powieść Iana Fleminga „Żyj lub pozwól umrzeć” jest jedną z wielu opowiadających o przygodach słynnego agenta 007 – Jamesa Bonda. Zarówno książka, jak i jej świetna ekranizacja wyróżniały się w tłumie powstających niczym grzyby po deszczu kolejnych kontynuacji, głównie za sprawą tajemniczej otoczki zbudowanej przez religię voodoo, która uczyniła całość oryginalną, wzbudzając jednocześnie u odbiorców poczucie wszechobecnego zagrożenia. Ten sam unikalny, mroczny klimat jest główną zaletą niedawno wydanej powieści Nicka Stone’a, pod tajemniczo brzmiącym tytułem „Król mieczy”.
Rzecz dzieje się w Miami, w roku 1980, na przestrzeni dwu lat. Para policjantów – Max Mingus i Joe Liston – prowadzi śledztwo w sprawie kilku niewyjaśnionych morderstw. Ofiary łączy znaleziona w żołądku karta tarota przedstawiająca tytułowego króla mieczy oraz fakt, iż przed śmiercią dokonywali różnych irracjonalnych czynów, m.in. egzekucji członków swoich rodzin, przyjaciół etc. Bohaterowie, na podstawie posiadanych poszlak docierają do głównego podejrzanego – Salomona Boukmana, bezsprzecznego króla przestępczego podziemia Florydy. Autor odkrywa kolejne karty stopniowo – przedstawia postępy w śledztwie, jednocześnie ukazując działania organizacji Boukmana tak, by czytelnik był przez cały czas o krok przed detektywami. Fabuła trzyma w napięciu aż do punktu kulminacyjnego; problem książki polega jednak na tym, że ten następuje w mniej więcej trzech czwartych tekstu, przez co dalsza część zdecydowanie nuży i sprawia wrażenie wydłużonej na siłę.
Prócz głównego wątku czytelnik pozna rozmaite historie z życia osobistego bohaterów oraz zasady funkcjonowania tamtejszej policji. Zmierzy się również z tajemniczą religią voodoo i mrożącymi krew w żyłach rytuałami. Autor porusza kwestię przyjaźni i lojalności wobec partnera, jak również problem rasizmu boleśnie dotykającego Florydę w latach osiemdziesiątych.
To właśnie miejsce, stanowiące tło dla rozgrywających się wydarzeń, jest głównym atutem „Króla mieczy”. Stone opisuje Miami skupiając się na jego morderczym, pełnym przemocy obliczu. Przestępczy półświatek sprawia wrażenie nietykalnego, a obrazy miejsc zbrodni i ofiar są niezwykle naturalistyczne – epatują okrucieństwem i brzydotą, przez co są w stanie odrzucić co bardziej wrażliwych odbiorców. Ukazanemu w ten sposób miastu daleko do turystycznego raju, wizja nasuwa natomiast mocne skojarzenie z popularnym serialem „Dexter”.
Nie gorzej prezentują się postaci; może z wyjątkiem kreacji głównego bohatera, który – jak na twardego glinę przystało – jest okrutny, cyniczny, dużo pije, pali i skrywa jakże bolesne sekrety z przeszłości. O niebo lepiej prezentuje się jego przeciwnik, który na ulicach Miami urasta do rangi legendy – jest to człowiek o (dosłownie!) wielu twarzach, specjalista od wszelkiego rodzaju zbrodni, pociągający na sznurki w całym mieście, na dodatek równie nieuchwytny, co niebezpieczny. Plejada postaci drugoplanowych również zachwyca nietuzinkowością, jak choćby bity i poniżany zarówno przez własną matkę jak i pracownice alfons (!), którego – mimo wszystko – nie da się nie lubić, czy Eldon – szef policji prowadzący bezwzględną i nie zawsze zgodną z prawem walkę z przestępczością, w myśl zasady „cel uświęca środki”.
Powieść Stone’a to bez wątpienia jego pokerowe rozdanie – pasjonujące dochodzenie wciąga od pierwszych stron, a opisy ciemnej strony Miami fascynują do ostatnich. Ukoronowaniem całości jest płynny styl autora, okraszony masą odniesień do wszelkich filarów ówczesnej popkultury. Nawet nieco zaburzona budowa tekstu nie jest w stanie zmienić faktu, że jest to godny polecenia thriller i pozostaje mieć nadzieję, że to nie ostatni as w rękawie Stone’a.