Robert Neville to twardy, rosły mężczyzna o przeciętnej inteligencji i niczym niewyróżniającej się aparycji. Po zarazie wampiryzmu, jaka nawiedziła świat, przypuszcza, że jest ostatnim człowiekiem na ziemi. By być bardziej dokładnym, Neville myśli, że jest ostatnim „zdrowym” człowiekiem stąpającym po ziemskim padole.
Robert za dnia szuka pożywienia, odwiedza miejsca, które mogą dostarczyć mu zarówno informacji jak i potrzebnego do przetrwania sprzętu. Jednak nade wszystko tępi nękające go po zmierzchu wampiry. Stara się odkryć ich tajemnice, niekiedy za pomocą wielu dwuznacznych moralnie doświadczeń. To właśnie one staną się głównym motorem powieści i zasymilują końcowe strony, które są w stanie poruszyć nawet najbardziej twardego czytelnika.
Bardzo dobrym posunięciem ze strony autora jest wrzucenie nas w przerażający świat powieści od samego początku. Zostajemy przez to zmuszeni do natychmiastowego przeobrażenia się w Roberta Nevilla i widzimy wszystko jego oczami. Zabieg ów jest trudny do zrealizowania i udowadnia mistrzostwo Methesona, który rewelacyjnie nakreślił postać głównego bohatera. Gdy on odczuwa depresję, my także ją czujemy, gdy raduje się z rozwikłania nurtującego problemu – cieszymy się razem z nim. I najważniejsze – razem z nim przez całą powieść czujemy nadzieję na to, że wszystko dobrze się skończy.
„Jestem legendą” można traktować dosłownie i metaforycznie. Poruszanych jest tutaj wiele kwestii, a są wśród nich tematy wciąż aktualne, przez co książka R.Mathesona ma zaszczyt być zaliczana do książek ponadczasowych. Przede wszystkim jest to powieść o wyobcowaniu, samotności, nałogach, przekłamaniach i iluzjach, jakie tworzymy sobie każdego dnia. Jest także historią o głębinach ludzkiego mózgu, które potrafią być z ogromną mocą eksplorowane przez izolację. I na końcu jest to historia o braku „właściwej” tolerancji. O tym, że przeważnie nie jednostki, a masa posiada rację. Nie Ci, którzy biorą prawdę za autorytet, ale Ci, którzy biorą autorytet za prawdę.
Wydaje mi się, że każdemu z nas w różnych okresach życia przeszła na pewno kiedyś przez głowę myśl, że ludzie o innych poglądach, wyznaniu, kolorze skóry czy orientacji seksualnej, są inni…a przez to gorsi. Z biegiem czasu nabieramy tolerancji prawdziwej (opartej na indywidualnym oglądzie każdego przypadku) lub fałszywej (opartej na poprawności politycznej), ew. kończymy jako bojownik o sprawę, w której tylko jedna, hermetyczna ideologia jest słuszna. W książce Mathesona sytuacja się odwraca, ponieważ tym „innym” staje się ostatni człowiek należący do ludzkiej rasy. Jest wykreowany w taki sposób, że przez cały tekst kibicujemy „naszemu” Robertowi w jego dążeniu ku „naszej” normalności i prawdzie. Naszej, ale czy słusznej?
Tak jak dwuznaczne jest postępowanie głównego bohatera, które można nazwać etycznym prymitywizmem lub wyrafinowaną filozofią Kalego, tak już nie mamy co liczyć na dwuznaczne zakończenie. Ostatnie karty powieści długo nie dają zasnąć bez odpowiedzi na pytanie:”kto tu ma rację?”
Przyznam się bez bicia, że gdyby nie hollywoodzka ekranizacja książki, zapewne nie wiedziałbym do dnia dzisiejszego, kim jest Richard Matheson. Po przeczytaniu jego najlepszego dzieła (a tak przynajmniej twierdzi większość czytelników), mogę powiedzieć, że pisarz ze spokojnym triumfem w głosie może wypowiedzieć ostatnie zdanie z omawianej książki. W pełni na nie zasłużył.