Śmiertelne prawdy
Po Pokucie Olle Lönnaeus powraca z kolejnym, kryminałem. Jedyna prawda, podobnie jak debiut Szweda, przenosi nas na prowincję, w środek mroźnej i śnieżnej zimy. Gdzieś nieopodal Tomelilla – skądinąd miejsca zamieszkania samego autora – Joel dostaje w środku nocy telefon od ojca, z którym nie utrzymuje kontaktu od niemal dwudziestu lat. Rodzic wydaje się być czymś przerażony, prosi o spotkanie. Joel niewiele myśląc wyrusza do położonego niedaleko domu ojca, przedzierając się przez śnieżną zawieję, uzbrojony w siekierę i strzelbę. Na miejscu zastaje przerażający widok – ojca zwisającego pod sufitem z pętlą zaciśniętą na szyi. Wszystko wyglądałoby na zwykłe samobójstwo, gdyby nie napis na ścianie: Ghadab Allah – Gniew Boga.
Wydaje się pewne, że za morderstwem stali islamscy ekstremiści, którzy wypowiedzieli fatwę ojcu Joela za serię obrazów ukazujących proroka Mahometa jako świnię. Nadaje to śledztwu konkretny kierunek i początek kolejnym zagadkom. Na pozór ułożone społeczeństwo szwedzkiej prowincji ukazuje swoje drugie oblicze – pełne wzajemnych zależności, starych uraz oraz skłonności do nieczystych zagrań. Joel obok oficjalnego śledztwa prowadzonego przez policjantkę-muzułmankę, prowadzi swoje własne dochodzenie, które pozwala mu odkryć prawdziwą twarz ojca.
Lönnaeus prowadzi czytelnika przez zimowe krajobrazy południowej Szwecji. Wykreowany klimat łączy w sobie elementy grozy z obrazem surowego życia na prowincji. Pod płaszczykiem normalności tkwi to, co spala od środka tamtejszych ludzi – drobne namiętności, pieniądze czy w końcu osobiste, głęboko skrywane tajemnice. W tej rzeczywistości porusza się dwójka protagonistów – ona funkcjonariuszka policji, imigrantka, która dawno straciła wiarę w ideały głoszone przez swoja religię oraz on – wyrzutek i uciekinier, imający się różnych prac by w końcu wylądować tam skąd chciał uciec – nieopodal domu swojego ojca. Ta para outsiderów to jeden z najmocniejszych punktów powieści. Lönnaeus nie wychodzi poza schematy kreacji postaci tego typu, ale jednocześnie nadaje im cechy głębi i znamion prawdopodobieństwa. Idąc dalej, cała galeria postaci jakie przewijają się przez karty powieści, to chodzące indywidua, ale nadzwyczaj bliskie i realistyczne.
Fabuła, która z początku może wydawać się banalna, w trakcie ewoluuje, stając się wielowymiarową łamigłówką. Poboczne wątki świetnie komponują się z głównym, wzajemnie się uzupełniając, łącząc lub zwodząc na manowce. Ostatecznie jednak wszystko zostaje zamknięte w elegancki i bezdyskusyjny sposób. Co ważne, Lönnaeus stroni od obrazu Szwecji jaki serwuje nam chociażby Mankell – socjaldemokratycznej utopii, w której jest miejsce dla każdego. W Jedynej prawdzie dostajemy gorzkie rozliczenie z rzeczywistością – islamscy imigranci zamieszkują socjalne bloki, które z czasem przeistaczają się w slumsy. Co również ważne, nie ma tu taniego moralizatorstwa. Lönnaeus nie zwraca większej uwagi na pochodzenie, wyznanie czy społeczny status. Każdy boryka się z podobnymi problemami.
Ostatecznie powieść sprawia wrażenie przemyślanej w najdrobniejszym szczególe. Narracja płynie nieśpiesznym rytmem, wpisując się tym w scenerię mroźnej zimy. Sama ta pora roku też nie jest bez znaczenia. Joel dopiero po tragedii poznaje ojca tak naprawdę. To, co do tej pory uznawał jako pewnik upada niczym kostki domina wraz z kolejnymi spotkaniami i nowopoznanymi faktami. Zbudowanie prawdziwego obrazu ojca staje się wątkiem równoważnym z wykryciem sprawcy morderstwa. Oba są jednak nierozerwalne, jeden determinuje drugi. Na szczęście zima kiedyś się kończy…
Sam Lönnaeus wyrasta na jednego z najciekawszych autorów kryminałów z kraju Trzech Koron. W porównaniu ze swoimi kolegami po fachu jego proza zawiera głębię oraz swoisty surowy czar Skandynawii, przedstawiony bez zbędnego ideologizowania. Prosto, rzetelnie i trafnie.