Przede wszystkim czytelnikom należy się kilka słów wyjaśnienia: wbrew temu, co wyraźnie sugeruje okładka i opis książki, “Invocato” Agnieszki Tomaszewskiej nie ma zbyt wiele wspólnego z ponurą literaturą grozy z religijno-egzystencjalnym tłem. Ta powieść to sensacyjne fantasy, które temat śmierci traktuje dość lekko i raczej nie wychodzi poza charakterystyczny dla tego typu literatury repertuar motywów i rozwiązań fabularnych. Co oczywiście nie oznacza, że to książka wtórna – wręcz przeciwnie, Tomaszewska wymyśliła własne, ciekawe uniwersum, wrzuciła do niego szereg niezwykłych postaci, a całość doprawiła świetnymi dialogami.
Główną bohaterką „Invocato” jest młodziutka dziewczyna, która trafia do Miasta Samobójców nie dlatego, że odebrała sobie życie, ale wypowiadając własną inwokację. Przyjmuje nowe imię – Lilith – i szybko trafia pod skrzydła Kapitana, który zajmuje się eliminowaniem różnego rodzaju demonów. Po szkoleniu, które wybłagała u swojego nowego opiekuna, Bura – bo tak ochrzcili ją jej nowi towarzysze – trafia do jednostki dowodzonej przez Koshego i udowadnia, że mimo swojego wieku i postury świetnie nadaje się do swojej nowej pracy.
Wyjściowy pomysł może nie wydaje się szczególnie interesujący, ale Tomaszewska ma dryg do budowania dynamicznych scen walk, które wyglądają, jakby wyszły spod pióra doświadczonego twórcy powieści sensacyjnych. To samo można powiedzieć o dialogach – aż skrzy się w nich od emocji. Pod względem warsztatowym nie można nic autorce zarzucić, styl nie tylko idealnie pasuje do tematyki „Invocato”, ale sam w sobie stoi na wysokim poziomie.
Niestety, to już koniec pochwał. Tomaszewska chyba nie poradziła sobie z zadaniem opracowania sensownej i przekonującej historii, która zapełniłaby strony pełnowymiarowej powieści. Zamiast wyrazistej osi fabuły mamy poszatkowane epizody, które byłyby lepszym materiałem na opowiadania niż na fragmenty jednolitej powieści. Bura i jej relacje z ekipą Koshego zmieniają się jak w kalejdoskopie, w zależności od tego, co akurat przyjdzie Tomaszewskiej do głowy. Młoda pogromczyni demonów przeżywa chyba wszystkie możliwe nastoletnie fantazje i w trakcie lektury czekałam tylko, aż pod jej dom podjedzie przystojny książę na białym rumaku albo ona sama okaże się zaginioną księżniczką. Lilith bywa też mocno przejaskrawiona – chociaż ma mnóstwo cech męskich, jest uparta i pyskata, a do tego bardzo dumna, wszyscy faceci dokoła niej za nią szaleją. Założę się, że wszystkie nastoletnie czytelniczki powieści Tomaszewskiej będą się z nią mocno identyfikować, bo same chciałyby być właśnie takie, ale niestety starszych taka postać może nie przekonać.
Gdyby oceniać utwór tylko po narracji, „Invocato” dostałoby ode mnie tłustą piąteczkę, ale to dobre wrażenie psuje warstwa fabularna, która wymaga jeszcze sporo pracy. Wydaje mi się, że książka powstała, bo Tomaszewska czuła potrzebę pisania i czuję, że następne – bardziej przemyślane – powieści będą znacznie, znacznie lepsze. A „Invocato” polecam wielbicielom lekkiej, zabawnej i mocno wciągającej sensacji w klimacie fantasy. Bo kto by nie chciał razem z młodą pyskatą Burą pognębić paru demonów?