W potocznej opinii, zima to najlepsza pora na podsumowania i wszelkiego rodzaju refleksje. Czas powrotu „do wnętrza” po letniej kanikule i rozprężeniu. Okres skupienia, wyciszenia, zbliżenia do ciemniejszej strony otaczającego nas świata i natury. Niejednokrotnie możemy wówczas zadać też pytanie o sens naszego istnienia. Czemu powołano nas do życia, dając w sumie tak niewiele na początku? I czy stan, w którym znajdujemy się obecnie – jest naprawdę satysfakcjonującym? A nasza codzienność, to wyraz spełnienia marzeń, które odważyliśmy się wcześniej pomyśleć (wypowiedzieć)? Wreszcie: czy tak naprawdę kierujemy własnym losem, a może „wyższa siła” traktuje nas jako marionetki na szarej scenie życia? Zapewne takie właśnie pytania (i parę innych) przeszły przez głowę Lecha Majewskiego, gdy postanowił przedstawić światu swą kolejną niezwykłą opowieść.
Kanwą dla przedstawionej historii mają być notatki pozostawione w jednym z weneckich hoteli przez wykładowcę Uniwersytetu Yale, profesora Eliota Emsa. Podług niego, w pokoju numer 273 w La Residenzy miał miejsce początek wydarzeń trudnych do pojęcia nawet za pomocą potężnego ponoć ludzkiego umysłu… To właśnie pod bramą tego hotelu, pewnego dnia pojawiła się siódemka osób, wezwanych z różnych zakątków świata przez ogromną i dziwną siłę, emanującą ze spojrzenia nieznanego im bliżej człowieka. El, czy też Eyes, jak został przez nich ochrzczony, zdaje się być w tym momencie ich żyć istotą półboską, zdolną do zmuszenia ich nie tylko do przybycia w jedno miejsce, ale i poddającą hipnotycznej wręcz kontroli. Najsilniej wpływu Ela doświadcza zajmująca się historią sztuki Ulla Sjoström, brutalnie zgwałcona przez, jak się jej zdaje, tkacza sprzed blisko 300 lat, będącego upiornym ucieleśnieniem jej skrywanych fantazji i ciągot. Do palazzo przybywa też czeska badaczka przyrody Anna, meloman Hette, doktor Tolmes… Każde z przeszłością pełną osobistych porażek i wyrzeczeń, gorzkich rozczarowań i skrywanych fetyszy, tudzież niezrealizowanych pragnień. Każde posłusznie rzucające swoje dotychczasowe życie, na rzecz zamknięcia w pałacu i spotykania pozostałych przybyszy na codziennych wykładach. Cała siódemka zaczyna dywagacje o życiu i wszechświecie, posiłkując się wiedzą z zakresu filozofii, przyrody, matematyki oraz całego szeregu innych nauk. Popisom ich uniwersyteckiej erudycji przysłuchuje się codziennie syn hipnotyzera, nieskażony wcześniej żadną wiedzą Niebieski Chłopiec. Podług woli jego ojca, ma zdobywać tylko tą najznamienitszą, przekazywaną przez specjalnie ku temu wybranych ludzi – stając się iskrą światła rozświetlającą ich dotychczasowe, mętne życie. Pewnego razu El postanawia ujawnić swoją osobę wobec zebranych…
Twórczość filmowa Lecha Majewskiego do tej pory jakoś umykała mojej uwadze (poza widzianym dość dawno „Wojaczkiem”), gdy jednak po lekturze „Hipnotyzera” zerknąłem na tematykę i stylistykę obrazowości katowiczanina, doznałem niemal klasycznego opadu szczęki. Erudyta i esteta, artysta celuloidu – a najwyraźniej również i niebanalny literat. W niniejszej powieści ze smakiem buduje atmosferę, obrazowo umiejscawia akcję i przedstawia charakterystykę bohaterów. Siedem opisów historii nauczycieli Niebieskiego Chłopca to perełka sama w sobie, niczym szkatułka umieszczona w misternie ozdobionym pudełku: od gnuśnej groteskowości Hettego po gorycz doktora i niespełnione oczekiwania zafascynowanej naturą Anny. Każde z nich jest niejako megafonem wielkiej wiedzy i erudycji literata, jednak nie determinuje to jednocześnie wyglądu powieści. Cała reszta ma niesamowity nastrój, który mimowolnie skojarzył mi się z włoskim nurtem kina grozy (może to mylna impresja, niemniej jednak Wenecja najwyraźniej ma w sobie wiele inspirującego artystów uroku). A do tego jeszcze prosty, acz znaczący zabieg przedstawienia każdego z wykładów w postaci pisma wspak, do odczytania którego potrzebujemy lusterka… Aż żal bierze, że do tej pory nie doczekaliśmy się filmowej wersji opowieści Majewskiego. Nawet on sam dotychczas się na to nie odważył.
Na pierwszy rzut oka, czy to po przeczytaniu streszczenia, czy też początku lektury, „Hipnotyzer” może zniechęcić część czytelników obawiających się silnie intelektualnej ekwilibrystyki i znajomości pewnych dziedzin literatury i nauki na takim poziomie, jakiego od swoich odbiorców wymaga chociażby Umberto Eco. Pocieszam – nie taki diabeł straszny, jak go malują. Majewski zna nie tylko zagadnienia z wielu prezentowanych nauk oraz tajniki literatury masońskiej (jakże znakomicie ukazane w finale), ale i klasyczną regułę złotego środka. Powieść ze wszech miar udana, łącząca nurt popularny z materiałem do głębszej refleksji i poznania. Polecam!