Najczęściej bohaterami wszelkiej maści thrillerów czy kryminałów jest osoba zawodowo trudniąca się ściganiem szubrawców, morderców czy złodziei. Ale okazuje się, że można nieco inaczej – w centrum fabuły postawić osobę, która robi za ochroniarza i z zasady raczej ma złego gościa unikać, niż deptać mu po piętach.
Corte to facet pracujący dla rządu USA właśnie w takim charakterze – w slangu ludzi z Departamentu Obrony, jest „owczarkiem” chroniącym osoby, o których wiadomo, że ktoś może czyhać na ich życie, zdrowie i przede wszystkim posiadane informacje. Gość w niczym nie przypomina Humphrey’ego Bogarta z filmów noir czy Franca Maurera. Ot, nieduży, małomówny i niezwykle rzetelny pracownik, lubujący się w grach planszowych.
Na przeciwnym froncie stoi Henry Loving – „zbieracz”, wysokopłatny przestępca, trudniący się wymuszaniem zeznań na „obiektach” chronionych przez Corte’a i jemu podobnych. Jest od lat nieuchwytny, perfekcyjny i bezwzględny w swoich działaniach, nie ma skrupułów przed używaniem tortur, tudzież stosowaniem tytułowego „haka”, szantażu na osobach, które w jakiś sposób mogą być w zbrodni użyteczne – czy to policjancie, który ma podmienić jakieś dane w trosce o życie rodziny, czy to wykorzystaniu sąsiada „obiektu” do ostrzału policji. Loving nie kieruje się w pracy emocjami, tylko chłodnym wyrachowaniem i ogromnymi stawkami, jakie za wykonanie zadania oferują mu zleceniodawcy.
Jeffery Deaver to pisarz obdarzony ogromną estymą w świecie dreszczowców, dlatego oczekiwania co do lektury miałem naprawdę duże. Oceniając więc „Hak” względem tego, książka jest dla mnie rozczarowaniem. Pióro autora zdecydowanie nie należy do najlepszych – narracja w powieści jest momentami drętwa i brak jej polotu. Przydługawych fragmentów poświęconych planszówkom i logice gier raczej nikt pisarzowi złośliwie do powieści nie dodał, tak samo jak nikt za niego nie przeciągnął scen, nie dodał kilku drętwych fragmentów humorystycznych i w ogólności nie poszerzył książki o jakieś sto stron, bez których zdecydowanie zyskałaby na jakości. Niestety przesyt sprawił, że rzeczy w teorii interesujące, jak choćby klasyczny „dylemat więźnia” drażniły, sprawiając wrażenie dodanych nieco „na siłę”.
Najnowsza powieść Deavera nie należy do książek, które czytelnika mogą porwać, przenicować i wypluć drżącego z emocji. To całkiem przyzwoity thriller z kilkoma ciekawymi pomysłami i mnóstwem fabularnych zwrotów – ale o jakieś sto stron za długi i zwyczajnie nie mający do zaoferowania nic, co mogłoby zachwycić czy choćby zostać na dłużej w pamięci. Słowem – jest dokładnie tym, czego można by się spodziewać i czego pewnie większość czytelników oczekuje – rzetelną, napakowaną suspensem i twistami rozrywką. A główny bohater – niestety – krótko trzyma się doskonałej roli ochroniarza i gdzie tylko może, przedzierzga się w łowcę, przy czym nie przeistacza się ni w Bogarta, Marlowa czy w Mocka.
Trudno mi znaleźć jakiś przekonujący pomysł, na to by przekonać potencjalnego czytelnika do lektury akurat tej książki. Fani Deavera zrobią to na pewno, a całej reszcie chyba sugerowałbym raczej „Kolekcjonera kości”, który jest dreszczowcem znacznie wyższej klasy. A „Hak”? Czytając go na pewno można się całkiem dobrze bawić i jeśli komuś to wystarcza, to dlaczego nie?