Fani Magdaleny Kozak zapewne byli bardzo ciekawi, o czym będzie jej nowa powieść, skoro trylogia nocarska skończyła sę i opowieść o Vesperze można uznać za zamkniętą. Kiedy stało się jasne, że będzie o spadochroniarzach i tajemniczym zagrożeniu z kosmosu, reakcje były różne. Jedni byli zawiedzeni, że nie będzie już nic o wampirach, inni spodziewali się kolejnej dawki akcji. Ostatecznie książka spełniła oczekiwania tych drugich, choć nie do końca.
„Fiolet” miał bardzo duży potencjał. „Stalker” miesza się tu z „Dniem Tryfidów”. Klimaty lekko postapokaliptyczne, które osobiście uwielbiam, są nieźle przedstawione (choć akcja ograniczona jest tylko do centrum Warszawy). Tajemnicze rośliny z kosmosu, pieszczotliwe zwane Fiołkami, ze względu na ich charakterystyczny kolor, sieją spustoszenie na Ziemi. Górują nad większymi miastami na całym świecie, produkując wokół siebie zabójcze dawki cyjanowodoru. Sytuacja jest kryzysowa, żadna metoda nie jest skuteczna przeciwko niezwykle wytrzymałym roślinom. Kiedy okazuje się, że zarodniki Fiołków rozpylane są poprzez spadające z nieba przetrwalniki, zwane Różami, do akcji wkraczają spadochroniarze. Najlepsi z najlepszych, eksperci w swobodnym spadaniu, mają za zadanie dotrzeć do Róży, kiedy jest jeszcze w powietrzu i wstrzyknięcie w jej wnętrze zabójczych siarczanów. Niedługo potem każde z państw borykających się z zagrożeniem formuje własną jednostkę specjalną, która odpowiedzialna jest za przechwytywanie zarodników. W tym momencie poznajemy jej polski odpowiednik – elitarną grupę zwaną Osami.
Na tym też kończy się prolog, zapowiadający bardzo ciekawą fabułę. Niestety, wraz z kolejnymi rozdziałami obserwowałem, jak moje oczekiwania rozjeżdżają się z fabułą w zupełnie różnych kierunkach. W miarę jak wgłębiamy się w działania Os, coraz bardziej poznajemy każdego z jej członków, ich problemy, relacje i humory. Jest to naprawdę zgrana ekipa, każdy z nich odgrywa inną rolę i wszyscy mają sympatyczne ksywki. Mamy tu między innymi Drakkara – ponurego przywódcę, świetnie wyszkolonego wojaka, Żuczka – grupowego zgrywusa, czy wreszcie Milkę – żółtodzioba i jednocześnie pierwszą kobietę w zespole, która skrycie podkochuje się w Drakkarze. Kolejne akcje Os przeplatane są opisami czasu, który spędzają pomiędzy skokami. Polega to głównie na upijaniu się i przesiadywaniu na świetlicy. Chociaż powinienem raczej powiedzieć, że upijanie się i rozmowy, przeplatane są od czasu do czasu jakąś akcją w powietrzu. Wszystko to napisane jest sprawnie i ciekawie, ale, jak już wspominałem, spodziewałem się czegoś zgoła innego. Tak naprawdę jest to książka o ludziach, o ich wzajemnych relacjach, a fioletowa apokalipsa jest tylko swego rodzaju egzotycznym tłem. I nie było by to takie złe, bo mimo wszystko fabuła wciąga, gdyby nie ostatnie rozdziały, kiedy to autorka postanawia po raz kolejny zmienić zupełnie formułę książki. Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, poczułem się, jakbym miał do czynienia z akcją przypominającą „Uciekiniera” Stephena Kinga. Nie będę pisał nic więcej, żeby nie psuć czytelnikom zabawy, powiem tylko, że odniosłem wrażenie, że przez to wszystko, całość jest jakoś mało spójna.
Podsumowując, lektura jest ciekawa i miejscami porywająca (szczególnie na początku) i śmiało można ją polecić wielbicielom lekkiej i przyjemnej fantastyki zmieszanej z akcją. Mój największy zarzut to: za mało Fioletu we Fiolecie, pani Magdo!