Dom wszystkich snów

Dom wszystkich snów zbudowany jest w specyficzny sposób. Na początku zamieszczono 6 opowiadań, po których następuje minipowieść zatytułowana Dom Motta, a dalej – kolejne 6 opowiadań. Można to sobie nawet wyobrazić jako dom, którego część centralną stanowi minipowieść, a dwa symetrycznie rozstawione skrzydła to zestawy opowiadań. Jednak poza tą zgrabną architektoniczną analogią nie znajduję szczególnego uzasadnienia dla tej decyzji. Jasne – tematycznie Dom Motta pasuje do tego zbioru nawet bardziej niż niektóre opowiadania, ale ten liczący prawie 160 stron tekst mógłby z powodzeniem ukazać się osobno, jako całość formalnie pokrewna dobrze przyjętej debiutanckiej powieści Wojciecha Guni Nie ma wędrowca. Odchudzony o tę część zbiór nadal liczyłby jakieś 240 stron, a my mielibyśmy dwie książki zamiast jednej.

Powyższe życzenie nie jest fanowską kliszą typu „im więcej Guni, tym lepiej”, ale wyrazem przekonania, że Dom Motta to na tyle rozbudowany, samodzielny utwór, że trudno myśleć o nim jako o części zbioru, do którego nie przystaje formalnie. Widać to zresztą po (nie tak licznych) recenzjach Domu wszystkich snów, w których zwykle recenzenci przyjęli jedną z dwóch strategii: albo omawiali Dom Motta osobno, wydzielając dla niego specjalne miejsce w swoich tekstach, albo próbowali zamknąć go w kilkuzdaniowym podsumowaniu, takim samym, jakim potraktowali pozostałe opowiadania. Rozumiem obie z nich, ale żadne z rozwiązań nie wydaje mi się dobre.

Drugą słabością kompozycyjną (na nich zresztą mankamenty tej książki się już kończą), której konsekwencje znajdziemy w rozmaitych recenzjach i opiniach (czy raczej „recenzjach” i „opiniach”) jest zamknięcie zbiory opowiadaniem Nieśmiertelność. Wbrew temu, co twierdzą samozwańczy recenzenci i literaccy pseudokrytycy, w Domu wszystkich snów nie znajdziemy tak wielu „trudnych słów” ani „monologów przypominających filozoficzne eseje” przy „szczątkowej fabule i braku akcji”, choć akurat do Nieśmiertelności wiele tych „zarzutów” możemy faktycznie odnieść. A przecież ostatni utwór mocno wpływa na nasze ujęcie całości – ze względu na niedoskonałość naszej pamięci i różne kognitywne figle, jakie płata nam mózg – nic dziwnego, że w ten sposób Dom wszystkich snów bywał może nie tyle odczytany, ile właśnie zapamiętany.

Jeśli zatem jeszcze nie czytaliście Domu wszystkich znów, proponuję zamianę: przeczytajcie najpierw wszystkie opowiadania, a później powieść Dom Motta. Będzie trochę tak, jakbyście czytali mroczniejszą wersję słynnej powieści Cortazára. Tyle że ta gra w klasy odbywa się na skraju przepaści i bardziej przypomina grafikę Todda McFarlane’a z okładki trzeciej płyty Korna.

***

W opowiadaniu Pokój Anny znajduje się scena, w której główny bohater przemieszcza się po domu, zagląda do różnych pokoi, a w nich widzi rozmaite, dziwne i w przewadze nieprzyjemne rzeczy. Ta scena jest swego rodzaju streszczeniem Domu wszystkich snów: bohaterowie opowiadań są dość podobni w swojej niewiedzy, która jest cechą wysuwającą się często na pierwszy plan i determinującą opisywane wydarzenia. To zresztą schemat często wykorzystywany w horrorach – w rzeczywistości zachodzi coś, co zupełnie zaburza jej „naturalny” porządek (horrory jednak nie biorą tej naturalności w cudzysłów), a bohater (najczęściej w koalicji) musi najpierw odkryć prawdę tego zjawiska, by następnie stawić mu czoła. Musi poprawnie nazwać demona, z którym walczy (mówiąc metaforycznie, choć czasem dosłownie). Dopiero wtedy, kiedy wie, z czym ma do czynienia, może to coś pokonać. U Guni jest jednak inaczej: niewiedza staje się błogosławieństwem, podążanie za pęknięciami rzeczywistości, zaglądanie w szczeliny istnienia co prawda prowadzi bohaterów ku poznaniu, ale nie jest to poznanie porządku rzeczy, lecz prymarnego chaosu, który przez spragnione sensu umysły jest nie tylko niemożliwy do pojęcia, ale także niemożliwy do zaakceptowania.

Spójny jest także przedstawiany świat. Choć autor używa wielu (często powracających) metafor na jego opisanie: snu, gry spektaklu itd., to łączą się one w rozumieniu świata jako symulacji. I jak każda symulacja, świat Domu wszystkich snów jest ciekawszy, bardziej treściwy niż nasz świat realny. Oczywiście te treści bywają potworne, a intensywność doświadczeń – nieznośna.

***

Elementem konstytuującym literacki świat Wojciecha Guni, przynajmniej w obrębie Domu wszystkich snów, jest brak. Możemy go wskazać na wielu poziomach. Pokazałem już, jak brak wiedzy (o świecie) spaja różnych bohaterów zbioru i motywuje ich działania. Niekiedy brak objawia się nawet w tytule (W oczekiwaniu na powrót morza, Droga bez nazwy, Nieśmiertelność). Nieobecność jest jednak przede wszystkim istotnym komponentem podejmowanych tematów. Czasem jest to nieobecność władzy w szerokim rozumieniu (Raport z likwidacji placówki), czasem w wąskim – np. właścicieli jakichś posesji (I kiedy płomienie, Raport z placu budowy, Dom Motta), czasem jakiegoś czynnika o wielkiej wadze dla danej społeczności, jak morze z W oczekiwaniu na powrót morza. Paradoksalnie ten centralny brak ugruntowuje całą strukturę oraz powstały w jej obrębie dyskurs władzy. Postaci z kart Domu wszystkich snów nie muszą mieć nad sobą zewnętrznej władzy, ponieważ ją zinternalizowały, uwewnętrzniły, zachowują się tak, jakby wciąż były obserwowane i oceniane. Jeden z bohaterów Domu Motta mówi o tytułowej figurze: „podejrzewam, że pan Mott wcale nie istnieje […] to tylko taka figura, która ma nas trzymać w napięciu, w posłuszeństwie” (s. 111/112).

Na tym jednak nie koniec, ponieważ dotarcie do Motta staje się dla tego bohatera (i innych) praktycznie celem życia. Podobnie w innych opowiadaniach: to, co nieobecne, staje się najważniejsze. W Raporcie z placu budowy tym czymś początkowo jest wznoszony dom, ale po jego wybudowaniu cel zostaje przeniesiony na nieobecnych właścicieli, na których czekają robotnicy. Brak podtrzymuje tu ciągłe niespełnienie, które jest konieczne do tego, by człowiek mógł ku czemuś dążyć, a robiąc to, czuł się potrzebny. Ostateczne spełnienie – jak u Freuda – oznacza śmierć.

Oznacza to zatem, że powracający w Domu wszystkich snów brak konstytuuje z jednej strony społeczeństwa (jako narzędzie władzy, kontroli oraz budowania struktur i hierarchii), a z drugiej strony – sens (znaczenie, prawo, ale też sens życia). W tym drugim przypadku – co charakterystyczne nie tylko dla Domu wszystkich snów, ale dla twórczości Guni w ogóle – brak sensu dotyczy także cierpienia. Pokazuje to dobitnie fragment Domu Motta streszczający to, co do pewnego momentu spotkało jednego z bohaterów: „Człowiek odbijający się w lustrze został przywieziony do tego domu i zamknięty w nim. Skatowano go. Zamordowano jego ojca. Zgwałcono i skatowano jego matkę. […] Człowiek w lustrze zabił oprawcę. I został. Został, ponieważ myśli, że ma tu zadanie do zrealizowania. Uważa, że to, co go tu spotkało, jest wyzwaniem, które musi podjąć. Wyzwanie polega na udowodnieniu wszystkim nieistnienia przyczyny, dla której rzeczy w tym dom wyglądają tak, jak wyglądają” (s. 200). To ten sam bohater, który żywił głębokie przekonanie o tym, że Mott nie istnieje, a zatem wszystko czynione w jego imię nie ma znaczenia. A głównie w jego imię zadaje się cierpienie.

***

Ten brak u-nie-cieleśnia się w Domu wszystkich snów w różnych postaciach (choć prawie wyłącznie męskich), które mogą być rozmaicie interpretowane – jako ojciec, Bóg, rząd, kapłan, ale także jako kapitalista. Ten ostatni przypadek jest bardzo ciekawy, ponieważ pokazuje, że choć opowiadania Guni są oderwane od rzeczywistości – w tym sensie, że dzieją się w osobnym, zamkniętym, fantazyjnym czy onirycznym świecie – to jednocześnie bywają dla tej rzeczywistości policzkiem. Autor nie stroni od społecznego zaangażowania, choć nie jest ono oczywiste, dotyczy (przynajmniej w tym zbiorze) nie konkretnych wydarzeń czy problemów, ale głęboko zakorzenionych ludzkich postaw.

Krytyka kapitalizmu jest tu prowadzona od strony klasowej. Klasa pracująca jest wykorzystywana przez (nieobecnych) posiadaczy – właścicieli domów. Ale cały system działa tak, że pomimo nieobecności (nawet w sensie: nieistnienia) owych kapitalistów robotnicy nadal pracują. Świetnym tego przykładem jest wspomniane już opowiadanie Raport z placu budowy, gdzie robotnicy wznoszą dom, a gdy już cel swój osiągną, pozostają na miejscu, czekając na właścicieli. Gdy ci się nie zjawiają, robotnicy – którzy nie mogą, nie potrafią albo nie chcą przestać być robotnikami – znajdują dla siebie inne prace: utrzymują dom w czystości, wprowadzają nikomu niepotrzebne poprawki, pozwalają sobie na rozstawienie zdjęć właścicieli i stają się w zasadzie ich wyznawcami. Gunia pokazuje, uczy nas, że jeśli praca jest celem życia, podstawą robotniczej tożsamości, to nie możemy w tej pracy ustać, ponieważ spaja ona i nasz subiektywny świat, i nasz obraz samych siebie. W pewnym sensie jest to klasowe przeniesienie Ligottiańskiego horroru korporacyjnego – z klasy menedżerskiej schodzimy do klasy robotniczej. Co prawda pojawiają się tu także różnego rodzaju zarządcy, ale podlegają oni dokładnie tym samym zachowaniom, projekcjom i automatyzmom, co szeregowi pracownicy.

Co zabawne – w tym weirdowym, pozbawionym wesołości, przeintelektualizowanym wydaniu „zabawności” – klasowe zafiksowanie na próbie zadowolenia nieobecnego właściciela (nieruchomości, środków produkcji, kapitału) rodzi w bohaterach paranoję, bo jak zadowolić kogoś nieobecnego, kogo potrzeb czy zachcianek się nie zna? Jeden z narratorów Domu Motta zauważa to popadanie w szaleństwo wprost: „Jeżeli przebywa się przez dłuższy czas w środowisku paranoików, niechybnie zaczyna się myśleć w paranoiczny sposób. […] Ten dom indukował w człowieku paranoję” (s. 204). Paranoja zaś jest z kapitalizmem sprzężona zarówno w warstwie historycznej (w osobie i pracach Johna Nasha, którego umysł wcale nie był tak piękny, jak przedstawia go kinematografia), jak i ideologicznej (nawet dosłownie – w tytule pracy Deleuze’a i Guattariego Capitalisme et schizophrénie).

***

Czym są sny z tytułowego domu? Można by w pośpiechu odpowiedzieć, że to koszmary, bo przecież w książce i innych utworach Guni potworności nie brakuje – twarze wypalone kwasem, zdeformowane noworodki, cyberpająki polujące na ludzi i mordowane kotki – ale jest jeszcze gorzej. Nie chodzi bowiem o koszmar istnienia, lecz przeciwnie – o sny słodkie, przyjemne i wygodne. O sny o poukładanej rzeczywistości, które przysłaniają faktyczną koszmarność życia. O sny zakłamujące obraz świata niczym pigułki z Brave New World Huxleya albo narkotyki rozpylane w Kongresie futurologicznym Lema. To podkręca głęboki pesymizm wpisany w ten zbiór: nie tylko świat nie ma sensu, a ogrom cierpienia – celu, ale na dodatek tworzymy iluzje, by to zakryć, by żyć w zakłamaniu, które nie jest możliwe do utrzymania przy krańcowych doświadczeniach, kiedy nieoswojony, unikany przez całe życie chaos i bezsens uderzają w nas ze zwielokrotnioną siłą. A przecież tych krańcowych doświadczeń uniknąć się nie da. Każdego z nas czeka przynajmniej jedno.

Dom wszystkich snów
Dom wszystkich snów

Tytuł: Dom wszystkich snów

Autor: Wojciech Gunia

Wydawca: Literate

Data wydania: 2020

Format: s. 406

Cena okładkowa: 39,99

Opis z okładki: Rodzimy się w nim i w nim zamykamy oczy. W jego długich, wąskich korytarzach i pustych pokojach rozgrywa się to, czego doświadczamy między jedną a drugą nicością. W nim prowadzimy walkę i w nim zostajemy pokonani. Stawiamy pytania lub poszukujemy odpowiedzi. Kto go wzniósł? Kto nas do niego sprowadził? Jest ogromy, być może większy niż świat, a my, z góry skazani na błądzenie, nigdy nie poznamy jego planów.

Przewiń na górę