Sekty, śnieg i medycyna
Pozory łatwo mogą oszukać. Patrząc na znajdujące się na tylnej okładce książki zdjęcie Tess Gerritsen, z którego uśmiecha się szykowna i uśmiechnięta Hawajka, pomyślałem mimowolnie, że opisywana tu powieść raczej nie przyniesie mi zbyt mocnych wrażeń. Tymczasem – jak się okazuje – za sympatyczną aparycją stoi umysł, który ochoczo w kroi ludzi na kawałki – w literaturze.
Powieść zaczyna się naprawdę znakomicie: piątka turystów, wracając z konferencji patologów, postanawia przy okazji odwiedzić górskie okolice, które toną w pięknym, śnieżnym puchu. Omyłkowo trafiają na nieużywaną w zimowym sezonie drogę; samochód wypada z jezdni i zostają zupełnie sami w odległym o pięćdziesiąt kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji odludziu. Śnieg jednak kryje niespodziankę: znajdują niewielką osadę domków jednorodzinnych, zaopatrzonych w jedzenie oraz opał, opuszczonych – jak się wydaje – przez mieszkańców na okres mrozów. Choć miejsce to ratuje ich przed zamarznięciem i pozornie wygląda przytulne, jest o wiele bardziej niepokojące, niż mogłoby się wydawać.
Mamy więc na wstępie dosyć typowy slasher. Niepokój narasta powoli, trzymając strona za stroną czytelnika w napięciu. Sytuacja bohaterów zaczyna się komplikować, a atmosfera gęstnieje, gdy goście odkrywają kolejne sekrety osady. I, niestety, w pewnym momencie książka zmienia charakter. Nastrój zmienia się w dreszczowiec kryminalny; zamiast piątki bohaterów, mamy ich o wiele więcej. Tempo przyspiesza, zaczynają się ucieczki, pościgi oraz śledztwo w sprawie zaginięcia, w które angażuje się policja i które zmierza w kierunku pewnej sekty, żyjącej w separacji od świata na wzór wspólnoty Amiszów.
Przy „Dolinie umarłych” nudzić się nie sposób. Fabuła prowadzona jest wartko, a suspens doskonale dawkowany. Są momenty nieco ckliwe i romantyczne, kontrapunktowane posmakiem thrillera medycznego: operacją nożem kuchennym bez znieczulenia, opisami ran postrzałowych, trupami znajdowanymi pod śniegiem. Cóż, ja niemal mimowolnie odwracałem wzrok od książki w podobnych momentach.
Choć nowy thriller Gerritsen to nie literatura przesadnie wysokiej klasy, w swojej kategorii powinien zostać doceniony. Nie wszystkie zastosowane w powieści rozwiązania trafiły w moje gusta, ale nie przeszkodziło mi to w czerpaniu z tej literatury przyjemności. Sam wolałbym nieco mniej skomplikowaną historię, raczej skupiającą się na mniejszej ilości wydarzeń, ale bardziej dogłębną. W „Dolinie umarłych” dzieje się dużo i też trudno na to narzekać – szczególnie, że od lektury oderwać się nie sposób. Główny wątek nie raz potrafi czytelnika zaskoczyć, a sam finał, choć nieco czułostkowy, jak najbardziej może ukontentować.
Jeśli ktoś będzie miał ochotę na nieco emocjonującej rozrywki, strach, który czai się pod śniegiem w skutej lodem krainie, lubi być wodzonym za nos i docenia prozę, w której jest nieco ckliwie, ale też i strasznie, znajdzie to wszystko w powieści Tess Gerritsen. I przyznam, że po lekturze uśmiech autorki na zdjęciu z okładki wydaje się mieć w sobie coś przerażającego.