Powieść „Demon z Bagiennego Boru” ukazała się po raz pierwszy w 1981 roku. Przyznam, że zastanowiło mnie, dlaczego wydawca zdecydował się wznowić utwór sprzed trzydziestu, lat zamiast promować nowe dokonania autorki. Pytanie to towarzyszyło mi przez krótki czas, jaki wystarczył, by wciągnąć się w świat lektury. „Demon z Bagiennego Boru” to powieść znakomita i bardzo dobrze się stało, że może ją poznać nowe pokolenie czytelników.
Wbrew tytułowi i klimatycznej okładce sugerującym literaturę grozy, mamy tu do czynienia z rasowym i dość zawiłym kryminałem. Jak na takowy przystało, wszystko zaczyna się od morderstwa. Ofiarą jest Tadeusz Stelmaszczyk, szef firmy posadzkarskiej. Zwłoki zostały znalezione przez zdolnego plastyka, Adama Zapałę. Z miejsca wzbudza on zainteresowanie prowadzących śledztwo milicjantów – porucznika Oskierko zwanego „Bej” i podporucznika Załęskiego. Jak można się domyślić, sprawa zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, Stelmaszczyk okazał się być bowiem zamieszany w szajkę fałszerzy dzieł sztuki, w okolicy zaczyna zaś pojawiać się tajemniczy, tytułowy demon…
Plejada barwnych i intrygujących postaci zwiększa się wraz z intrygą, a ta robi naprawdę spore wrażenie. Nie tyle samym rozmachem czy choćby pomysłem, ale sposobem jej przedstawienia. Narracja jest prowadzona w pierwszej osobie, ale co istotne, często zmieniają się osoby ową narrację prowadzące. Wpływa to znakomicie na odbiór bohaterów, ich motywacje, rozumowania i działania stają się bardzo klarowne. Dodatkowo, niejako jakby skutki uboczne, pojawiają się dwa zabiegi, które jeszcze bardziej uatrakcyjniają powieść. Pierwszy, to niepowtarzalny i niezwykły styl autorki, która w usta poszczególnych postaci wkłada neologizmy, gwary i wyrażenia środowiskowe. Dzięki temu każdy z bohaterów, czy to głównych, czy pobocznych ma własny wyjątkowy sposób wyrażania się, a autorka prezentuje przebogate słownictwo i wynosi utwór na nowy poziom językowy. Drugi aspekt to fakt, że dzięki wielu narratorom poznajemy akcję z różnych punktów widzenia – jedno wydarzenie przedstawia nam po swojemu najpierw śledczy, potem świadek, wreszcie podejrzany. Sprawia to, że do samego końca trudno nam rozwikłać dany problem, czytelnik zaś sam może łączyć wątki, snuć własne hipotezy, by poznać prawdę na bazie uzyskanych przesłanek. Każda z postaci zaś jest, jak wspominałem, niezwykle wiarygodna i barwna, co więcej, nie ma tutaj postaci jednoznacznie złych czy dobrych. Każdy ma coś na sumieniu, każdy próbuje przedstawić się w jak najlepszym świetle, zataić swoje mniejsze lub większe grzeszki. Te postacie żyją i to w pełnej krasie. My zaś możemy swobodnie odsiewać ziarno od plew i szukać własnych rozwiązań, które – zaręczam- i tak okażą się błędne, autorka potrafi bowiem solidnie zaskoczyć.
Nie można też pominąć faktu, iż akcja rozgrywa się w realiach późnego PRL-u, czasów nie tak odległych, ale jakże innych od obecnych. Wpływa to oczywiście na dynamikę śledztwa, nie ma bowiem żadnych nowinek technicznych ułatwiających dochodzenie, a uwypukla starania milicjantów, którzy do swej pracy muszą używać przede wszystkim szarych komórek. Nie bez znaczenia jest także fakt, że pani Helena Sekuła jest honorowym prezesem Stowarzyszenia Miłośników Powieści Milicyjnej „MOrd”, a przed laty sama pracowała we wspomnianych służbach. Doświadczenie, a przede wszystkim doskonała znajomość realiów, w połączeniu z darem obserwacji zaowocowały powieścią niezwykłą. Niezwykłą, bo oto w sposób wiarygodny i prawdopodobny udało się wyjaśnić istnienie tytułowego demona, który nie ma nic wspólnego ani z zaświatami, ani z horrorem.
„Demon z Bagiennego Boru” to powieść wymagająca i trudna, mogąca odepchnąć młodszych czytelników nastawionych na wartką akcję, proste rozwiązania i prosty język. Dla odbiorcy bardziej wymagającego, a przede wszystkim miłośnika dobrych kryminałów jest to pozycja obowiązkowa, uczta dla oczu i duszy, ale także gimnastyka dla umysłu.