Stary, dobry King
„Dallas’63” jest pierwszym dziełem Kinga, jakie przeczytałem w ciągu ostatnich kilku lat. Amerykański pisarz przez długi czas był numerem jeden na mojej liście ulubionych autorów, ale po „Ręce mistrza” coś pękło. Nie mam pojęcia, dlaczego – powieść bardzo mi się podobała, więc pozornie nie było powodu, by rezygnować z kolejnych utworów. Być może chodziło o zmęczenie materiału: Kinga z pewnością nie można nazwać pisarzem monotonnym, ale nie można też zaprzeczyć, że jego twórczość przesiąknięta jest stałymi motywami, składającymi się w pewien szablon, w który wpisują się – w większym lub mniejszym stopniu – jego powieści. W każdym razie kingowe premiery z ostatnich kilku lat mijałem bez większego zainteresowania. Coś drgnęło dopiero przy „Dallas’63” i książka ta stała się zabawnie harmonicznym z fabułą przeżyciem. Dlaczego? O tym za chwilę.
Głównym bohaterem jest Jake Epping, nauczyciel angielskiego w Lisbon Falls. Pewnego dnia jego życie wywraca się do góry nogami za sprawą Ala, właściciela pobliskiego baru, pod którym znajduje się… portal prowadzący do roku 1958. Al prosi Jake’a o wykonanie misji, której sam nie mógł dokończyć z powodu wyniszczającej go choroby nowotworowej – o zapobieżenie zabójstwu Johna Kennedy’ego. Po długim wahaniu Epping się zgadza, głównie dlatego, że ma do przeprowadzenia w przeszłości swoją „własną” krucjatę. Zamieszkuje więc w Stanach Zjednoczonych końca lat 50., by nie dopuścić do wydarzeń, które rozegrały się w Dallas za sprawą Lee Harveya Oswalda – człowieka, który miał zabić JFK.
Powieść ta była harmonicznym przeżyciem, ponieważ również i dla mnie była ona podróżą w przeszłość – dzięki niej mogłem sobie przypomnieć wszystko, co u Kinga najlepsze. Mamy więc tam szczegółowo i barwnie opisaną społeczność małego miasteczka, gąszcz wątków pobocznych, które – jak się potem okazuje – nie są jedynie niewinnymi dygresjami, ale solidnymi podporami wzmacniającymi trzon fabuły, masę mrugnięć autora do czytelnika, kiedy nawiązuje do swojej poprzedniej twórczości lub wypadku samochodowego oraz tanie chwyty, którymi King z prawdziwą maestrią gra na emocjach czytelnika.
Piszę „tanie chwyty” bez krztyny złośliwości – gdyby podobnie zagrania próbował wykorzystać w swojej twórczości pisarz mniejszej klasy, budziłyby one jedynie moje politowanie i śmiech. King jednak jest mistrzem swojej ligi i wzrusza, kiedy chce wzruszyć, bawi, kiedy chce rozbawić i chwyta za gardło, kiedy chce za nie chwycić. I nawet jeżeli zdaję sobie sprawę, że niektóre momenty w powieści ocierają się o kiczowatą ckliwość, to w żadnym wypadku nie chcę ich wytykać. Nie wtedy, kiedy sprawiały, że zapominałem o całym świecie poza książką.
Największą zaletą powieści jest jednak fakt, że jest czystą rozrywką. King, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny, nie starał się w „Dallas’63” odpowiadać na pytania, czy Lee Oswald działał sam, czy był czyjąś marionetką, nie próbował dociec, czy zabójstwo JFK było spiskiem uknutym w podziemiach CIA. Przedstawił te wszystkie domysły na zasadzie ciekawego tła i na tym poprzestał. Nietrudno sobie wyobrazić, jak można by zepsuć tę świetną książkę, gdyby stała się ona mniej beletrystyką, a bardziej kolejną „spiskową teorią dziejów”. Dzięki temu dostałem historię, która wciągnęła mnie bez reszty i zapewniła masę zabawy, przy której przymykałem oczy na wszelkie naciągnięcia czy nieścisłości fabularne – musiałbym być naprawdę masochistą, by zawracać sobie nimi głowę odczuwając w czasie lektury tak niesamowitą frajdę.
W odróżnienia od Jake’a Eppinga, moja podróż do przeszłości przebiegła absolutnie bezproblemowo. Wróciłem do Kinga niczym do starego, dobrego znajomego; z gatunku tych, których spotyka się na ulicy po dziesięciu latach i rozmawia z nimi, jakby tej przerwy w ogóle nie było. Czy teraz będę już regularnie sięgał po Kinga? Powiem szczerze, że nie wiem. Takie spotkania „na ulicy” rzadko kończą się odnowieniem stałej relacji. Dają one jednak pewność, że będzie można je powtórzyć w każdej chwili bez obaw o to, czy nić porozumienia nie nadwyrężyła się gdzieś po drodze. I jest to ogromny komfort, za który jestem Kingowi bardzo wdzięczny.