Darda to fenomen. Jego pierwsza książka – nie poprzedzona żadnymi opowiadaniami w prasie czy nawet portalach internetowych, wydana w mniej popularnym w fantastycznym światku wydawnictwie i, nie ukrywajmy tego, z kiczowatą okładką i banalnym porównaniem do Kinga na zachętę – zdołała przebić się na tyle, by trafić na listę nominacji do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Ile w tym siły oddziaływania twórczości Dardy, a ile zastosowanej chyba po raz pierwszy w historii tej nagrody kampanii promocyjnej? Nie ma to większego znaczenia. Dość powiedzieć, że te kontrowersje wywołały nieprzyjemny szum wokół autora i jego książki. Szum, który zaowocował wznowieniem jego powieści, ale też wytworzył wokół niej atmosferę, o której trudno zapomnieć i która niewątpliwie ma wpływ na mój odbiór „Czarnego Wygonu”.
Nie wiem, czemu uparcie porównuje się Dardę do Kinga. Odnoszę wrażenie, że robią to czytelnicy i recenzenci, którym horror kojarzy się wyłącznie z tym pisarzem, a porównanie kogoś do Stephena dla nich równoważne jest ze stwierdzeniem, że dany pisarz tworzy w tym gatunku. W zasadzie porównywanie pisarstwa Dardy do Kinga jest nie tylko pozbawione sensu, ale też i krzywdzące dla tego pierwszego. Dlaczego mamy wymagać od debiutanta od razu poziomu Kinga, wypracowanego przez wiele lat pracy i po tysiącach zapisanych stron? Całe szczęście Darda wcale nie wydaje się mieć takich ambicji – niewiele jest podstaw do snucia porównań, a przywoływany gdzieś argument o małomiasteczkowej lokalizacji to zdecydowanie za mało.
Przejdźmy jednak do samej powieści. Jej narracja jest dwutorowa – jednocześnie poznajemy historię Rafała Gielmudy, który w tajemniczy sposób trafia do Słonecznej Doliny, oraz dziennikarza zajmującego się artykułami o zdarzeniach paranormalnych. Najpierw poznajemy tego drugiego – Witka, który jedzie do Guciowa po przeczytaniu maila od jednego z mieszkańców. W jego ręce trafia brulion z historią Rafała i ludzi, których spotyka w przeklętej wiosce, od dawna nie istniejącej na mapach i w ludzkiej pamięci.
Najbardziej rzuca się w oczy słaby styl, w którym książka została napisana. O ile dialogi są w miarę poprawnie, o tyle opisy czasami przyprawiają o ból zębów. Dla autora scena jest mroczna, gdy w jej relacji pojawi się właśnie ten przymiotnik. Nic tak nie irytuje, jak zgrzytające zdania, które raz po raz przeszkadzają wczuć się w czytaną historię. Czasami odnosiłam wrażenie, że autor ma niezdrowy stosunek do tego, co pisze. O ile w zupełności rozumiem, że w literaturze musi się znaleźć też miejsce na proste historyjki, stare zagrania i nie wymagającą lekturę, o tyle zazwyczaj w takich wypadkach wyraźnie czuć, że autor zdaje sobie sprawę z tego, co i jak pisze. Tymczasem Darda zupełnie na serio ukuł nazwę „Upiór z Guciowa” i najwyraźniej oczekuje po czytelniku dreszczy przerażenia.
Autorowi nie udaje się też wiarygodnie przedstawić uczuć bohaterów, a opisy ich rozterek uwydatniają braki w jego warsztacie pisarskim. Jest w stanie wymyślić całkiem zgrabną historię i pociągnąć ją tak, by utrzymać zainteresowanie czytelnika, ale minie jeszcze trochę czasu zanim będzie potrafił tworzyć przekonujące i niebanalne postaci, a później równie przekonująco i niebanalnie przedstawić ich rys psychologiczny.
Fabuła „Słonecznej Doliny” zbyt często przypomina zlepek wymyślonych przez autora scen, które chciał jak najszybciej wprowadzić i opisać, by potem natychmiast przejść do następnych. Odniosłam wrażenie, że Darda miał w głowie kilka „strasznych” scen, garstkę kluczowych rozmów i próbuje z nich zbudować fabułę, upychając je jak najciaśniej, zupełnie jakby bał się, że mu te pomysły z głowy uciekną. Całość wydaje się nieprzemyślana, pisana na szybko. Miejscami Darda testuje zdolność czytelnika do zawieszenia niewiary, a bohaterowie podejmują nie umotywowane decyzje. Albo gdy już próbuje je poprzeć przemyśleniami bohatera, robi to dość nieudolnie, tak jakby się tłumaczył przed czytelnikiem, czemu każe tej postaci postąpić w dany sposób.
Trzeba jednak zaznaczyć, że większość z wad powieści, jakie tu wyliczam, wiele mniej wymagających czytelników umieściłoby w kategorii „niuanse”. Dla kogoś, kto czytał już setkę horrorów takie „niuanse” mają ogromne znaczenie i jeśli autorowi nie udaje się sprawnie prowadzić narracji, czy przekonująco przedstawić motywacji bohaterów, jego twórczość z miejsca zostaje przekreślona. Inni będą się tylko zastanawiać, kim jest Krzysztof Piasecki i co takiego zrobili mieszkańcy Starzyzny. A krótka objętość książki, prosty język i duża ilość dialogów sprawiają, że ani się obejrzy, a dotrze do epilogu. Jako lekka rozrywka dla pobłażliwego czytelnika „Czarny Wygon” sprawdza się całkiem nieźle. Historia przez niego wymyślona trzyma się kupy, ma kilka intrygujących elementów i pewien ładunek dramatyczny. Ja sama jestem ciekawa, co takiego wydarzyło się w Słonecznej Dolinie, że stała się tematem horroru. Trochę przypomina mi to oglądanie seriali – czasami któryś z kolei już sezon jest znacznie gorszy od poprzednich, a mimo to oglądamy dalej, bo jesteśmy ciekawi, jak potoczą się losy bohaterów. Podobnie jest u Dardy – czytelnik może prychać z irytacji podczas lektury, ale nie rzuci książki w kąt, bo autor nie odkrywa wszystkich kart, ciągle trzymając w rękawie choćby drobną zagadkę do rozwiązania. Jak już wspomniałam, mała objętość książki tylko pomaga w osiągnięciu tego efektu – kto rzucałby powieść sto stron przed końcem?
Cieszę się również, że wśród polskich horrorów dla mniej wymagającego czytelnika pojawiła się również pozycja, której tematyka nie oscyluje wokół krwi i flaków. Co by o twórczości Dardy nie mówić, jakkolwiek by nie krytykować jego prostych chwytów i niewprawnego pióra, nie można zaprzeczyć, że próbuje on w czytelniku wywołać niepokój, a nie obrzydzenie. Jakkolwiek nie potoczy się jego pisarska kariera, jeśli pójdzie tym śladem, będę to poczytywać jako plus, ponieważ epatowanie przemocą zawsze było łatwiejsze niż próby budowania klimatu.
O ile nie spisuję Dardy całkiem na straty i wierzę w to, że z czasem będzie pisał lepiej, o tyle dziwią mnie głosy zachwytu nad jego pisarstwem. Rozumiem, że duży wpływ na to miało osadzenie tych powieści na Roztoczu i zdaję sobie sprawę z tego, że mieszkańcom okolic Guciowa czytanie „Czarnego Wygonu” sprawiało znacznie większą frajdę niż mi, ale to nie tłumaczy całego tego szumu i nominacji do Zajdla. Chociaż po nominacji do Bram Stoker Award książki Johna Eversona nic mnie już nie zdziwi.