Książki przesiąknięte absurdalnym humorem to dla recenzenta często twardy orzech do zgryzienia, a dla czytelnika inwestycja z wysokim ryzykiem. Jak bowiem polecić lub wybrać książkę, która równie dobrze może okazać się fantastyczna i dostarczyć mnóstwo niepowtarzalnej rozrywki, jak i okazać się absolutną klapą – bo przecież jeśli nie śmieszy Cię banda zboczeńców onanizująca się jaszczurzymi łapami z pianki, oglądając na wielkim ekranie fragmenty filmów o Godzilli ze wstawkami z filmu porno, to co masz począć z książką? Takie powieści jak „John ginie na końcu” Davida Wonga najczęściej niewiele mają do zaoferowania poza właśnie absurdalnym humorem, a ten może łatwo przekroczyć pewną granicę, za którą jest już tylko dziwacznie. Istnieją co prawda autorzy, którzy trudną sztukę panowania nad absurdem doprowadzili do perfekcji, ale nie oszukujmy się – nie każdy może być Chuckiem Palahniukiem.
A gdybym miała umieścić „Crooked Little Vein” na skali, której przeciwstawne bieguny wyznacza wspomniany „John ginie na końcu” i – powiedzmy – „Opętani” Chucka Palahniuka, „Crooked Little Vein znalazłoby się idealnie pośrodku. Warren Ellis nie jest drugim Palahniukiem i niestety czasem przekracza tę cienką granicę między tym, co fajnie absurdalne, i tym, co po prostu absurdalne. Jednocześnie jednak jego powieść nie jest tylko festiwalem dziwności, jak to miało miejsce u Wonga, ale próbuje tworzyć nieco bardziej konsekwentną historię. Te wszystkie kuriozalne przypadki, jakie oglądamy oczami głównego bohatera, detektywa McGilla, służą konkretnemu celowi. Na koniec tego przeglądu absurdów Warren Ellis ustami Trix przekonuje nas, że może świat jest pełen dziwactw i wszelkiego rodzaju dewiacji, ale w tym kształcie stanowi część naszej tożsamości i nie da się tego odwrócić bez straty. Autor staje się piewcą wolności nawet jeśli w swojej książce pokazał prawdziwy kalejdoskop wynaturzeń, który powstały właśnie za sprawą zbytniego rozluźnienia obyczajów. Zdaje się mówić nam: hej, może mamy kompletnie nasrane we łbie, ale jesteśmy też zdolni do dobrych rzeczy i to cena, jaką musisz za nie zapłacić. Obok aktorek porno specjalizujących się w duetach z węgorzami stawia emancypację i możemy się zrzymać na takie absurdalne (tak!) porównanie, lecz zdaniem Ellisa jedno i drugie można dostać tylko w pakiecie. Spotykany przez McGilla mężczyzna zbija fortunę na tworzeniu witryny pornograficznej z rzeczami, o których lepiej nie mówić głośno, by następnie wykorzystać te fundusze na opracowanie bardzo skomplikowanego systemu dającego namiastkę wolności prasy krajom, gdzie za nieprzychylność rządowi można zginąć.
I chociaż brzmi to całkiem przyjemnie i przekonująco, „Crooked Little Vein” nie jest aż tak zabawne, jak mogłoby się wydawać, ani tak mądre, jak mogłoby wynikać z niniejszej recenzji. Obok prześmiesznej historyjki o pornograficznej wersji Godzilli czy całkiem znośnej wyprawy do teksańskiej restauracji mamy też epizody, których lektura raczej męczy niż bawi, a pamięć o nich wyparowuje zaraz po odłożeniu książki na półkę. Zresztą o wiele lepiej przypadł mi do gustu Ellis w wydaniu nieco poważniejszym, gdzie jego zapędy do absurdu i komiksowości są tylko częścią bardziej zwartej i trzymającej w napięciu opowieści. Mam konkretnie na myśli „Wzorzec zbrodni” i raczej wolałabym, by pisarstwo Ellisa ewoluowało w tę właśnie stronę. Niemniej jednak „Crooked Little Vein” ma swoje momenty, swój rytm i specyficzny styl, więc warto się z tą pozycją zapoznać. Zwłaszcza, gdy jest się fanem Wonga, Palahniuka czy innych autorów uwielbianych za smykałkę do absurdu i groteski.