H. P. Lovecraft jest uznawany za klasyka w dziedzinie horroru. Jego utwory od lat są inspiracją dla innych twórców, nie tylko w tym gatunku. Antologia „Cienie spoza czasu” wydana przez świeże, dopiero raczkujące wydawnictwo Dobre Historie jest hołdem oddanym samotnikowi z Providence.
Wstęp został napisany przez S. T Joshi’ego, krytyka literackiego, słynącego właśnie z fascynacji Lovecraftem. W swoim dorobku ma wiele tekstów na jego temat, jest także autorem biografii. Dlatego nie wyobrażam sobie, by ktoś inny lepiej nadawałby się do tej roli. Chyba nikt inny nie posiadł takiej wiedzy na jego temat, jak Joshi. Zatem nikt inny nie mógł tak dobrze napisać wstępu do tej właśnie książki.
Pierwsze opowiadanie jest o detektywie, który próbuje odnaleźć nietypowy i niezwykle popularny narkotyk, jakim jest Aklo. Mimo iż jest ono dość krótkie, to za sprawą Alana Moore’a, jesteśmy w stanie odczuć niewątpliwą inspirację samotnikiem z Providence. Ów narkotyk, do zwykłych nie należy. Aklo z „Dziedzińca” jest czymś zdecydowanie więcej.
F. Paul Wilson, laureat Bram Stoker Award mówi o Sosnakach, chociaż nie do końca. Główny bohater opowiadania „Pustkowia”, prosi swą byłą dziewczynę o pomoc w zbadaniu historii Diabła z Jersey. Co oczywiście trochę mija się z prawdą, gdyż chodzi mu o inne nadprzyrodzone rzeczy. Jest to jeden z lepszych tekstów w antologii. Jako, że jest długi, pozwala dogłębnie wczuć się w panujący tam klimat. Ukazuje jak zjawiska nadprzyrodzone z początku są wyśmiewane. Podchodzi się do nich sceptycznie, jednak ciekawość jest silniejsza. Pragnie się poznawać to, co nieznane, z czasem coraz bardziej. Do tego stopnia, że staje się to priorytetem, obsesją, rzeczą najważniejszą w życiu. Najważniejszą i właściwie jedyną, jaka ma znaczenie, bo po pewnym czasie, nawet życie samo w sobie, przestaje mieć jakąkolwiek wartość…
Kim Newman i jego „Gruba ryba” wprost powalają… ilością przypisów. Przypis na przypisie, w międzyczasie jeszcze przypis. Szkoda, że nie ma przypisu do przypisu, może wtedy czytałoby się lepiej. Ale poważnie, zastanawiałam się czy moja praca dyplomowa nie miała ich mniej. Przez to czyta się potwornie. Ciężko zagłębić się w fabułę, co chwilę przenosząc wzrok na dół strony, by zasięgnąć tam wiedzę odnośnie poruszanego wątku.
Graham Masterton – autor, którego prozę znam dość dobrze. Właściwie to ośmielę się rzec, że jedyny w antologii, z którego utworami jestem dobrze zaznajomiona. Już jako dziecko zaczytywałam się w jego powieściach, dlatego teraz wyczekiwałam momentu aż dobrnę do opowiadania „Will”. Z przykrością stwierdzam, że się zawiodłam. Nie powiem, że opowiadanie było tragiczne, jednakże nie powaliło mnie na łopatki. Może dlatego, że miałam zbyt wygórowane oczekiwania, a może po prostu było słabe. To, że miało zaledwie kilkanaście stron, na początku wydawało mi się być wadą. Po przeczytaniu, uznałam to za jego zaletę.
„Pierwiastek zła” Edwarda Lee, krótkie, jednakże wystarczająco długie, aby zdążyły się wylać wnętrzności. Jest to niewątpliwie plusem w tym przypadku, podobnie jak ciekawa sceneria i charakter głównego bohatera.
„W labiryncie Cthulhu” Ian Watson prezentuję pewnego rodzaju walkę o przetrwanie podczas inwazji. Całość w porządku, ale na szczególne uznanie zasługuje zakończenie.
O życiu i śmierci. O miłości, stracie, nauce i poszukiwaniach. Świetna, wciągająca narracja w pierwszej osobie liczby pojedynczej to zaoferował nam Mort Castle w tekście „Sekret noszony w sercu”. Jeden z lepszych tekstów w antologii. A przynajmniej taki, który nie zanudza czytelnika.
Spotkałam się z wieloma krytycznymi opiniami odnośnie opowiadania Alana Deana Fostera „Wystąpił błąd krytyczny pod adresem…”, jednakże mi osobiście przypadło do gustu. Jest zdecydowanie bardziej nowoczesne. Jak widać, Wielcy Przedwieczni mogą istnieć również, w rzeczywistości wirtualnej, co okazało się dość nietypowym i ciekawym zabiegiem.
„Przyciąganie” Ramseya Campbella wydawało mi się być niesamowite. A dokładniej: niesamowicie naiwne. Może to jakaś różnica kulturowa, aczkolwiek trudno mi uwierzyć, że można sobie wejść do sklepu z meblami i poprosić właściciela, żeby wpuścił nad do jakiegoś nieodwiedzanego pomieszczenia, bo rzekomo mogą być tam dawne zapiski. Odebrałam to opowiadanie negatywnie, właśnie przez to i przez to, że autor (tudzież tłumacz) sam nie do końca mógł się zdecydować jak nazywa się główny bohater. Raz Ingles, innym razem Ingels. To wystarczyło, aby zniechęcić mnie do lektury i sprawić, abym czytała szybko i do końca uważnie, byleby tylko dotrzeć do końca.
Z kolei „Pan tej ziemi” które napisał Gene Wolfe to opowiadanie w którym postacie są dobrze dopracowane. Specyficzny, dość irytujący, sposób mówienia dziadka, łatwo wyłowić spośród dialogów. Każda z postaci ma elegancko dostosowany język, co nadaje opowiadaniu klimat. Klimat, w którym można się zatopić i być świadkiem dziwnych zjawisk, jakie mają tam miejsce.
Opowiadanie najgorsze z całej antologii, ale wyłącznie dlatego, że totalnie nie odpowiada mi jego temat to „Iran Political Fiction” które Tomasz Drabarek naszpikował polityką, historią i jakimiś wojennymi rozgrywkami. Pisane zręcznie, ciekawie, jednakże zupełnie tego nie kupuję i naprawdę, bardzo ciężko było mi przez to przebrnąć, lecz tak jak mówię, wyłącznie przez wybraną tematykę.
Antologia wydaje mi się dość nierówna, zróżnicowana. Jednakże jak antologia mogłaby być równa? Przecież inni autorzy, inny styl pisania, inny wątek. Jednemu to się spodoba, drugiemu tamto. Jednak mi nie spodobała się głównie jedna rzecz: błędy. O mylonym w opowiadaniu nazwisku już wspominałam, ale występuje tu też najróżniejsze błędy językowe czy też „słowotwórstwo” potocznie nazywane literówkami. I tak na przykład możemy się zetknąć z takim ewenementem jak: „prawiedliwość”. Ciężko określić kto zawinił: autor, czy tłumacz. Obserwowałam gorliwie etapy powstawania antologii, śledziłam postępy prac. Mam wrażenie, że składanie wszystkiego do kupy, było robione w pośpiechu, na ostatnią chwilę. Przypuszczam, że stąd te perełki językowe, co niestety działa bardzo na niekorzyść całej lektury. Ale jeden fragment mnie tak zauroczył, że wprost nie jestem w stanie się mu oprzeć, muszę go zacytować: „Wzrok Ingelsa wypełniały migające światełka rozsiane wokół, towarzyszyły im orszaki punkcików rozproszonych wokół mniejszych, przywodzących na myśl pasożyty. Ingels obracał się, a jarzące się wszędzie wokół widoki zapisywały się w jego pamięci jak ryte dłutem.”
I to by było na tyle. Czas zakończyć tą recenzję, gdyż WOKÓŁ robi się już ciemno. Pora na inną lekturę, mam nadzieję, że tym razem lepszą i wciągającą nie co kilkadziesiąt stron, a jednolicie pasjonującą na każdym kroku…