Duetu Kain-Kyrcz nikomu – mam nadzieję – przedstawiać nie trzeba. Na scenie nowego polskiego horroru byli właściwie od początku, nakręcając cały interes swoimi trochę strasznymi, trochę zakręconymi opowiadaniami. Wydali dwa tomy opowiadań, nieco w pismach i antologiach, po czym skupili się na innych projektach, by ostatecznie nakładem mało znanego wydawnictwa Fu Kang zaprezentować trzeci wspólny zbiór.
„Chory, chorszy, trup” to ciekawa i nietypowa lektura. Krótka (niewiele ponad sto stron!), a bardzo treściwa. Niby dzieło duetu, a bardzo spójne. Czego w pierwszych chwilach obcowania z książką do końca nie wymawia tytuł, dopowiada okładka. Zdekapitowany miś Uszatek w różowym garniturze, z wijącym się w tle diabelskim ogonem, wprowadza w psychodeliczną atmosferę rodem z koszmaru. Choroby umysłowe i obłęd ujawniają się u bohaterów na różne – często nieszablonowe – sposoby, mieniąc się feerią kontrastujących barw, w równym stopniu czytelnika rozbawiają, co i straszą. Przerażające w swoim dowcipie, a w grozie nie do końca poważne.
Każde opowiadanie jest na swój sposób zwariowane i jakby specjalnie starając się nie przystawać do reszty, tymczasem docenić ten zbiór można dopiero w całości. Pojedyncze teksty wydają się w większości być dobrymi pomysłami, ale spuentowanymi raczej bez polotu. Raz opowiadanie kończy się w sposób przewidywalny, innym razem zupełnie nie jasny. Raz wydaje się zbyt przesadzone, innym razem zbyt mało wyraziste. Jako całość wygląda to wszystko doskonale, gra zgrzytami, fałszem i nierównym rytmem – i to gra naprawdę nieźle! Jeśli ktoś – rzecz jasna – lubi takie ciężkie i dziwne kawałki.
Bo trzeba lubić taki styl – nieco chaotyczny, bałaganiarski i rozbiegany, gdzie autor nie stroni od potoczystej mowy, wulgaryzmów czy mało wyszukanego, ale przecież trafnego dowcipu. Jeśli komuś to odpowiada, ma szansę na naprawdę ciekawą wyprawę w głąb psychiki obłąkańca – czyli swojego bliźniego. Bo oszaleć i żyć swoimi urojeniami może każdy, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak kuriozalny świat kreuje.
Przed lekturą wypadałoby spojrzeć w swoje odbicie w lustrze, przyjrzeć się dokładnie, by po skończonej lekturze zapytać się, jeszcze raz patrząc w swój obraz w tafli: czy widzisz człowieka chorego, „chorszego”, czy już psychicznego trupa. Trudno może nazwać ten zbiór arcydziełem, ale jest to rzecz oryginalna, świeża i naprawdę godna uwagi choćby już ze względu na konstrukcję. Rzadko zdarza się spotykać takie zbiory opowiadań, które pojedynczo nie robią większego wrażenia, ale raczej tworzą jeden niepokojąco logiczny kolaż – do którego kontemplacji szczerze zachęcam.