Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, iż nastrój grozy tworzyć można zupełnie innymi metodami, niż poprzez operowanie makabrą i ohydą. Sposobów jego kreowania jest bowiem bez liku i czasem warto sięgnąć po dzieło w ramy gatunkowe horroru niewliczane, by odkryć owego niepokoju i strachu prawdziwe pokłady.
Niewielkiej objętości powieść napisana została w roku 1964, w czterdzieści jeden lat po publikacji genialnego Procesu Franza Kafki i w lat pięćdziesiąt od jego ukończenia. Wspominam o tym, gdyż to właśnie dzieło praskiego twórcy wydaję się być dobrą bazą, od której wyprowadzić można dalsze dookreślenia.
Trelkovsky to młody mężczyzna, który – zmuszony do zmiany mieszkania – trafia do pewnej sporej kamienicy, gdzie wynajmuje małe lokum po kobiecie, która zginęła, wyskakując z okna. Choć już to samo w sobie jest mało przyjemne, dyskomfort mieszkania pogarszają dziwnie zachowujący się sąsiedzi i złe kontakty z właścicielem budynku, panem Zy. Na lawirującym między pracą, okazjonalnymi spotkaniami ze znajomymi a swoimi nowymi czterema kontami bohaterze dokonuje się niezwykła przemiana, której kolejne etapy może śledzić czytelnik na niecałych dwustu stronach. Narracja jest po kafkowsku oszczędna i koncentruje się tylko na określonych aspektach życia. Niewiele miejsca Topor poświęca tak życiu wewnętrznemu, jak i opisom miejsc i zdarzeń. Ową narrację charakteryzuje jednak spora porcja czarnego humoru i rubaszności, jakich u Kafki nie znalazłem.
Sam wydawca określa lekturę następującymi słowami: „Czarny humor i groteska – Topor w najczystszej postaci!”, i nie można mu odmówić słuszności. Jednak mnie przede wszystkim zachwyciła w powieści aura mrocznego surrealizmu, niepokoju, który elementy komiczne jedynie wzmagały niczym przyprawa. Od znakomitego, lakonicznego wstępu do ostatnich stron pogłębia się obłęd Trelkovskiego, historia staje się coraz bardziej niejednoznaczna i niesamowita, tak że trudno zarówno oderwać się od lektury, jak i po jej ukończeniu nie wracać do niepokojących elementów historii, o których dla komfortu potencjalnego czytelnika nie będę tu pisał.
Jeśli ktoś zna Lokatora Polańskiego, może wiedzieć, czego się mniej więcej spodziewać po lekturze i zaręczam, iż sięgnięcie po nią przy znajomości ekranizacji wcale nie sprawi, iż powieść będzie się wydawać mniej wartościowa. Osoby, które przeciwnie – w ogóle nie znają opowiadanej tu historii, są w tym lepszym położeniu, iż dziwaczną historię Trelkovskiego będą mieli dopiero czas poznać.
Miałem zamiar nie oceniać tutaj Chimerycznego lokatora i poprzestać na tym, co wyżej, ale trudno się powstrzymać przez podobnym finiszem: jest to zdecydowanie jedna z najlepszych rzeczy, jakie w ostatnim czasie czytałem i z czystym sercem poleciłbym ową lekturę tym, którzy ochotę mają na grozę nieszablonową i daleką od banału.