W ostatnich czasach na naszym rynku coraz śmielej poczynają sobie autorzy grozy. Jest to sytuacja tym bardziej komfortowa, że sporą część stanowią pisarze z rodzimego podwórka. Najbardziej jednak zaskakujące jest to, że w gruncie rzeczy ilość idzie w parze z jakością, a każdy kolejny debiut rodzi nową nadzieję. Tak też jest i w przypadku „Błędów” Jakuba Małeckiego.
Nie ma co ukrywać, bardzo sprytnie autor poukładał sobie swoją koncepcję. Książkę otwiera bowiem kilka pozornie niepowiązanych ze sobą opowiadań. Każde z nich zaś przesycone mrokiem, pesymizmem i… zagadką. Małecki nie daje bowiem odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania, nie stara się moralizować, jedynie opisuje poszczególne, coraz dziwniejsze i koszmarniejsze historie. Kamil Płonka myśli, że jest prawdopodobnie ostatnim normalnym człowiekiem na ziemi, a resztę ogarnął obłęd. Sprzedawca w budce z hot-dogami podaje bułkę z własnym językiem. Psychopata morduje pasażerów autobusu, na rynku sprzedawane są pomarańcze, które uzależniają bardziej niż jakikolwiek narkotyk. Na serwisach aukcyjnych można kupić śmiertelnie groźne zdjęcia z opętanym chłopcem. Te i inne historie, choć odmienne, przenikają się wzajemnie, niczym legendy i plotki krążą po mieście, dzięki czemu bohaterowie jednego opowiadania słyszą o drugich. Bardzo ciekawy i udanie skonstruowany zabieg. I jak się okazuje – nie pozbawiony celu.
Po opowiadaniach następuje właściwa część powieści, w której poznajemy Lewego, Bambusa i przede wszystkim Iksa, trzech patentowanych leni, którzy spędzają czas na ławeczce pod blokiem, względnie na zażywaniu rozmaitych specyfików z bardziej rozrośniętymi w bicepsach kompanami. Głównymi bohaterami Małecki uczynił bowiem dresiarzy, koksiarzy i całą ekipę, jaka jest plagą wszystkich osiedli i miast. W tym przypadku Poznania. Kombinacje i przekręty naszych bohaterów zostają jednak wysoko ocenione, gdy w okolicy pojawia się Dziadek.
Ta książka oszołamia. Kompozycją, formą, rozmachem i finałem. Kompozycją, bowiem najpierw czytamy opowiadania, później okazuje się, że jednak czytamy powieść… Czy był to zabieg zamierzony, czy też autor musiał sztucznie wydłużyć powieść? Nie wiem, niemniej wypadło to naprawdę zacnie. Oszołamia formą, bowiem prymitywizm niektórych postaci jest wprost uderzający, zepsucie zaś i brutalność świata przedstawionego, co wrażliwszych może przyprawić o drżenie kolan. Szczególnie, gdy w to wszystko szybko wdziera się fantastyka ciągnąc za sobą groteskę i nieco otumaniony absurd. I wreszcie oszołamia rozmachem, bowiem zdarzenia, postacie, szczególnie Dziadek ze swoją mroczną i kuriozalną świtą, nie są wcale tak dalekie od „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. A że jest to jedna z mych ukochanych powieści, to i „Błędy” wciągnęły mnie bez reszty. Małecki debiutuje naprawdę we wstrząsającym stylu i bardzo wysoko stawia sobie poprzeczkę. Z niecierpliwością oczekuję jego kolejnych dzieł, w myśl zasady, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy. A właśnie finał pozostawił we mnie pewien niedosyt. Jego wydźwięk jest dla mnie nazbyt moralizatorski (co dla niektórych pewnie będzie dodatkową zaletą), ale i też zbyt oczywisty, biorąc pod uwagę podobieństwa do „Mistrza i Małgorzaty”. Zaznaczam, nie są to minusy, bowiem powieść tak naprawdę ich nie ma. Jest to niewątpliwie jeden z najlepszych horrorów wydanych w Polsce w 2008 roku. Warto się zapoznać, nim autor uraczy nas nową powieścią.