Czas na kolejną porcję newsów wybranych specjalnie dla Was przez karpiową komisję, tym razem w jednoosobowym składzie. Zaczynamy od czegoś szczególnie bliskiego mojemu sercu, czyli najnowszej zapowiedzi od Rebisu. Na początku kwietnia do sprzedaży trafi „Człowiek, który stracił cień” Joyce Carol Oates. Jestem ociupinkę obrażona na Joyce za niepoprawne przegadanie skądinąd ciekawej i celnej „Mojej siostry, mojej miłości”, ale i tak liczę, że przy nowym tytule przeprosimy się. „Człowiek, który stracił cień” to historia relacji neuropsycholożki z mężczyzną cierpiącym na szczególny rodzaj amnezji: nie jest w stanie tworzyć żadnych wspomnień, jest więźniem teraźniejszości. Czytałam kiedyś o tym człowieku i trudno nie mieć ciarek, gdy się pomyśli, jak przerażająco dezorientujące musiał prowadzić życie, nie ufając własnemu umysłowi, własnoręcznie spisanym notatkom (chociaż w sieci twierdzą, że zawsze był wesoły, hmmm). Pamiętam bardzo dobrze te notatki: pisał w nich „obudziłem się”, skreślał i pisał „obudziłem się teraz”, a potem jeszcze raz skreślał i jeszcze raz pisał to samo, bo nie pamiętał, kiedy się obudził. Przeczytałam też recenzję z New York Timesa i zaintrygował mnie pewien fragment: „Chłodu przydaje jeszcze książce wyjątkowy środek stylistyczny: zamiłowanie narratora wszechwiedzącego do izolowania słów w zdaniu, czy to poprzez odsyłanie ich do kwarantanny w postaci cudzysłowu albo nawiasu, oddzielania ich półpauzami czy wyróżniania kursywą. Efekt jest »dystansujący« – dezorientujący – niepokojący. Jakby pewne słowa były podejrzane – wstrętne – i »manipulowanie« nimi wymagało użycia pincety albo trzymania w samych tylko opuszkach palców, jak (brudną) chusteczkę” (źródło: https://www.nytimes.com/2016/02/14/books/review/the-man-without-a-shadow-by-joyce-carol-oates.html). Brzmi jak Joyce. Ciekawe są też opinie zwykłych czytelników: książka na Goodreads ma tylko trzy gwiazdki, bo ocenę obniżają kobiety niezadowolone, że główna bohaterka jest tak paskudną osobą, a jej relacja z pacjentem to „szalona i chora obsesja”, a nie – spodziewana, jak mniemam – historia miłosna. Chyba doszło tu do jakiegoś nieporozumienia.
Skoro już mówimy o negatywnych komentarzach, wiele takich przyszło czytać pracownikom Vespera z powodu filmowej okładki do nowego wydania „Terroru” Dana Simmonsa. Na AMC leci właśnie serial oparty na tej książce i w związku z tym Vesper postanowił wypuścić wznowienie w twardej oprawie, ale niestety okładka się nie spodobała. Tak czy inaczej znowu mówi się o tej książce, więc jest dobrze. Jeśli jakimś cudem jeszcze nie czytaliście, nadróbcie to szybko. Serialu Karpiki jeszcze nie oglądały, ale słyszeliśmy już kilka pochlebnych opinii.
A trzeba przyznać, że wydawnictwa lubią wypuszczać książki, które adaptuje się na duży czy mały ekran. Ledwo co mieliśmy „Nawiedzony Dom na Wzgórzu” Shirley Jackson od Repliki (serial na Netfliksie), a w kwietniu także „Zawsze mieszkałyśmy w zamku” tej samej autorki (film; premiera książki 17 kwietnia). Tymczasem Zysk i s-ka zaskoczył nas zapowiedzią „Lore. Potworne istoty” Aarona Mahnke. Jak to? Podcasty w Polsce takie niepopularne, a tutaj wydają książkę na podstawie znanego podcastu? Zagadka szybko się rozwiązała: na Amazon Prime można oglądać serialową adaptację „Lore”. Czyli nic nowego, ale zawsze to jakaś promocja podcastingu, może ktoś się zainteresuje, co to w ogóle jest. Książka w sprzedaży od 26 marca, my raczej skusilibyśmy się po prostu na słuchanie podcastu.
Wobec tego ciekawe, czy Prószyński wznowi „Ktoś we mnie” Sarah Waters z racji powstającej w Hollywood ekranizacji. „The Little Stranger”, bo tak brzmi oryginalny tytuł i książki, i filmu, pojawi się w kinach w tym roku, a polski przekład powieści można jeszcze bez problemu zakupić (ja zamierzam zrobić to jakoś niedługo; uznana przez mainstreamową krytykę pisarka, która tworzy horror nominowany do Nagrody Bookera… miałabym to przegapić? Nigdy!). Łapcie opis fabuły: Lata powojenne, Anglia. Czterdziestoletni doktor Faraday trafia do podupadłej posiadłości, będącej od paru stuleci własnością Ayresów, zubożałej rodziny ziemiańskiej. Dwór, dawniej piękny i okazały, popada w ruinę. Park i ogrody zarosły chwastami, a wskazówki zegara znieruchomiały na godzinie za dwadzieścia dziewiąta. Zdziwaczała pani Ayres, jej niezależna córka i ambitny, zagubiony syn, który nigdy nie doszedł do siebie po katastrofie samolotowej, bezskutecznie próbują iść z duchem czasu.
Czas przejść do rodzimego podwórka. Genius Creations zapowiada nową powieść Rafała Cuprjaka, „Mamusiu, przecież byłam grzeczna” (https://geniuscreations.pl/ksiazki/mamusiu-przeciez-bylam-grzeczna-rafal-cuprjak/). Intrygujący tytuł, intrygująca okładka, opis nieco mało treściwy, ale Cuprjak swoją debiutancką książką – „Po drugiej stronie” – zrobił na mnie takie nieokreślone wrażenie, dobre i złe jednocześnie, że kusi sprawdzić, jak autor się rozwinął. A tempo pisania ma iście niemrozowe: jedna książka na trzy lata brzmi jakoś dziwnie zachęcająco. Podobnie, choć i zupełnie inaczej, sprawa ma się z drugim zbiorem opowiadań Piotra Borowca, zapowiadanego przez wydawnictwo Gmork na „kwiecień albo grudzień” (konkret jest konkret).
„Wszystkie białe damy” Piotra omawiały chłopaki w podcaście Szymona (http://nekropolitan.blogspot.com/2016/12/nawiedzony-podcast-112-wszystkie-biae.html; zachęcam do skorzystania z rozpiski linków do opowiadań Piotra dostępnych za darmo w sieci) i w gruncie rzeczy zgadzam się z ich opinią, a od nowego zbioru, „Polskich upiorów”, oczekuję więcej. Książka ukaże się pod patronatem Carpe Noctem.
To tyle na dzisiaj, widzimy się w następnym odcinku!