(Z)groza od morza do morza

KK: Stare powiedzonko głosi, że nie od razu Kraków zbudowano. Minęły dwa lata działalności CN i nasza rodzima groza zaczyna rozkwitać. Pojawia się coraz więcej powieści i zbiorów opowiadań twórców znad Wisły, doczekaliśmy się nawet konkursu na opowiadanie grozy, ogłoszonego we flirtującej z głównym nurtem „Nowej fantastyce”. W tymże piśmie felietonistą zostanie nie kto inny jak Graham Masterton… Doprawdy, strach się bać, a może raczej – strach się nie bać!

DK: Widząc na półkach księgarń dziesiątki dzieł Mastertona faktycznie miewam dreszcze, choć nieco inne od tych, które autor życzyłby sobie wywoływać. Niemniej jednak trzymam kciuki za jego felietony, które na pewno przyczynią się do popularyzacji grozy w Polsce. Dotąd rozpowszechnianiem tego gatunku w naszym kraju zajmowało się głównie Carpe Noctem. Na naszych oczach strona była rozbudowywana, stawała się coraz bardziej znana…

KK: Nieźle się to wszystko rozwinęło. Ostatnio nie ma tygodnia, by nie pojawiała się jakaś mroczna powieść objęta medialną opieką Carpe. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że groza staje się modna.

DK: Ale czy modna znaczy koniecznie dobra? W tym roku z autorów zagranicznych piszących mroczne historie, moją uwagę zwrócił zaledwie jeden człowiek – Edward Carey. Po przeczytaniu jego „Domu z Obserwatorium” jestem gotów nazwać go Davidem Lynchem literatury popularnej. Albo nawet – ale to już raczej na wyrost – amerykańskim Schulzem. Nikt inny nie spodobał mi się nawet na tyle, żebym zapamiętał jego nazwisko.

KK: Na szczęście i w naszym kraju coraz więcej osób bierze się za grozę. Zarówno tą literacką, jak i filmową…

DK: Rzeczywiście. Namnożyło się nam książek-horrorów w polskim wydaniu: Orbitowski, Miłoszewski, Szyda… Na filmy też nie przyjdzie długo czekać. Trzeba jednak mocno trzymać kciuki, by były to dzieła udane, a nie koszmarki – jak w przypadku pewnego ogólnie znanego serialu fantasy – które na dugie lata zepchnęłyby nas do niszowego dołka.

KK: Jedynie czego jeszcze brakuje, to pełnokrwistego magazynu specjalizującego się w horrorze.

DK: Powstanie takiego pisma jest tylko kwestią czasu. Jestem pewien, że groza na dniach wypłynie na wody kulturowego mainstreamu… Znajdzie się ktoś pomysłowy, kto będzie wiedział jak zarobić na uprawianiu tego poletka.

KK: Byle tylko wcześniejsze drapanie się po głowie wydawców nie skończyło się wyłącznie na rozdrapywaniu starych blizn… A tak na marginesie – straszne rzeczy można znaleźć wszędzie. Słuchając radiowego „Koncertu życzeń” trafiłem na przykład na taki dialog słuchaczki z prowadzącym audycję:

– Jak tam z pana ręką? – spytała zatroskana słuchaczka.
– Od miesiąca jest na rehabilitacji.
– Proszę dbać o rękę, bo to bardzo ważne, by wróciła…
– Tak, dbam o nią jak o jajka…

DK: Dbajmy więc o polską grozę jak o jajka, a już wkrótce zobaczymy, jakie śliczne potworki się z nich wyklują. I miejmy nadzieję, że będą one na tyle interesujące, by zaciekawić horrorem szerokie kręgi odbiorców.

KK: Czego sobie, tobie i nam wszystkim serdecznie życzę.

(Z)groza od morza do morza
Przewiń na górę