Żeby pisać, trzeba mieć od czego uciekać – wywiad z Dawidem Kainem

Paweł Deptuch: Po wydaniu „Prawego, lewego, złamanego” umilkłeś na trzy lata. Praktycznie zaprzestałeś jakiejkolwiek działalności pisarskiej. Teraz, zupełnie nagle, bez zapowiedzi, wydajesz zbiór opowiadań. Co było tego przyczyną?

Dawid Kain: Mogło to wyglądać, jakbym faktycznie nic nie robił od lat, ale wynika to z tego, że o niczym nigdzie na bieżąco nie informowałem. W rzeczywistości robiłem dużo, chyba więcej, niż kiedykolwiek. Już kończąc Prawego, lewego… pisałem nowy zbiorek – Talidomid, który miał się ukazać w 2008 roku, a z różnych przyczyn ukaże się dopiero w tym roku. Potem napisałem powieść Punkt wyjścia, mój najdłuższy tekst, który wydawcę znalazł już dawno, ale dopiero teraz otrzymałem formalne potwierdzenie, że będzie to wydane pod koniec 2010 albo na początku 2011 w pewnym wydawnictwie bardzo sprawnie i bestsellerowo sprzedającym thrillery (choć moja książka thrillerem nie jest, chyba że egzystencjalnym. Jeszcze później napisałem powieść Gęba w niebie, która została wyróżniona na Igrzyskach Literackich już ponad rok temu, ale też dopiero ostatnio udało jej się zwrócić uwagę wydawców. No a całkiem niedawno napisałem jeszcze powieść Za pięć rewolta, dla której jeszcze nie szukam wydawcy. Więc w ciągu ostatnich trzech lat napisałem trzy nowe powieści i skompletowałem dwa zbiory opowiadań: Talidomid i Makabreski. Mimo że w Makabreskach jest sporo tekstów pochodzących z lat 2004-2007, to i tak uważam, że robotę wykonałem sporą. A że jej owoców nie było wcześniej widać, to już kwestia specyficznych okoliczności.

PD: W swoich opowiadaniach, czy też w Prawym, lewym…, często bawiłeś się konwencją, korzystałeś z dorobku pisarzy (porównywano Twój styl do Dicka, Vonnegutha, korzystałeś m.in. z mitów Lovecrafta), komentowałeś wiele zdarzeń z życia Polaków, wytykałeś ich przywary i małostki. Czego możemy się spodziewać po utworach, które ukażą się wkrótce? Czy to będzie dobry, stary Kain, czy Kain zupełnie nowy?

DK: Będzie to coś nowego, ale najlepsze ze starych rzeczy zostaną zachowane. Nadchodzące powieści będą mocno eksperymentalne, z mieszaniem czasów narracji, metanarracjami i innymi bajerami. Stylistycznie – piętro lub dwa piętra wyżej niż wcześniejsze teksty. Ale z drugiej strony zachowają gigantyczną ilość nawiązań, gier językowych itd. Będą brnięciem w mrok, jednocześnie wychodząc poza jakiekolwiek konwencje. Przykładowo: Punkt wyjścia to coś w rodzaju przypowieści o przemianie i zarażaniu wirusem języka, wirusem słowa pisanego. Coś w rodzaju historii stanowiącej czołowe zderzenie Samuela Becketta z Chuckiem Palahniukiem. Gęba w niebie – antyutopijna groteska… między innymi o proroku z wysypiska śmieci… wierzącym w węgiel. I o rzeczach jeszcze bardziej niewiarygodnych. Za pięć rewolta – historia dwóch mężczyzn z przeciwnych końców łańcucha kapitalistycznego: jeden pracuje na ulicy w przebraniu hamburgera, drugi wymyśla fakty na potrzeby mediów.

PD: I to wszystko nadal w polskich realiach?

DK: Tak, wszystkie te książki mają fabułę rozgrywającą się w polskich realiach. Choć w Gębie w niebie i Za pięć rewolta jest to już nie teraźniejszość, ale coś na kształt alternatywnej przyszłości. To znaczy, że rzecz dzieję się za dwa-trzy lata od dziś, ale wprowadziłem drobne zmiany pozwalające mi np. na rosnącą dominację rynku dewocjonaliów w kulturze masowej, czy zmiany w języku polskim, powodujące, że bohaterowie mogą się traktować nawzajem wyłącznie instrumentalnie – jako obiekty do zaspokajania własnych potrzeb różnego rodzaju.

PD: Twoje plany wydawnicze są imponujące. Czy po ich zrealizowaniu zamierzasz powrócić do publikowania tekstów w sieci? Bawić się opowieściami – tak jak to miało miejsce z opowiadaniami interaktywnymi – częściej obcować z czytelnikami, być bardziej aktywnym publicznie?

DK: Najprawdopodobniej nie. Ogólnie miałem ostatnio pomysł, żeby całkowicie zniknąć z Internetu, ale postanowiłem jeszcze od czasu do czasu informować na stronie, jak jest o czym. Jak łatwo zauważyć, nie ma mnie na żadnym portalu społecznościowym, przestałem praktycznie pisać na forach itd. Jakiś czas temu pojawiła się u mnie tendencja do wycofywania się z wielu rzeczy, rezygnowania z czego się tylko da. Zabawy w stylu opowiadań interaktywnych były fajne, ale do tego już nie wrócę. Jestem w tej chwili całkowitym przeciwieństwem tych autorów, którzy zaraz po napisaniu książki lecą nagrać trzy filmiki na potrzeby youtube, ogłosić gigantyczny sukces na kilkudziesięciu forach i szukać wsparcia na Naszej Klasie. Kto wie, może kiedyś ktoś mnie do tego nakłoni, ale na razie nie wszedłem do tej piaskownicy.

PD: A pisanie w duecie? Do tego też nie chcesz już wracać?

DK: Też nie. Pięć lat temu było OK, ale teraz nie ma już na to szans.

PD: Na początku Twojej kariery wzorowałeś się głównie na autorach egzystencjalnych, wspomnianych wcześniej Dicku, Vonnegutcie, ale też Lynchu, Cronenbergu, Kafce i kilku innych. Czy teraz ich twórczość ma na Ciebie taki sam wpływ jak kiedyś, czy może kręcą Cię już zupełnie inne motywy?

DK: Tak, oni mają na mnie do dziś duży wpływ, i wciąż ich doceniam, co zresztą widać w zbiorku Makabreski. A w ostatnich latach dołożyłbym do tego grona jeszcze autorów takich jak Etgar Keret, Samuel Beckett, Chuck Palahniuk czy William S. Burroughs.

PD: W innych wywiadach wspominałeś, że krótkie teksty pisze Ci się znacznie łatwiej. Czy teraz, gdy już masz za sobą cztery powieści i spore doświadczenie w tym zakresie, jesteś w stanie zmienić zdanie?

DK: W tej chwili na pewno, mając większe doświadczenie w tym zakresie, mogę sprawniej niż kiedyś pisać dłuższe teksty, czyli powieści i mikropowieści. Opowiadań od ponad roku nie pisałem wcale, więc nawet nie wiem, czy jeszcze bym miał jakąś lekkość ich tworzenia. Tu bardziej chodzi o same rozmiary pracy. Opowiadanie to było zawsze dla mnie 3-4 dni roboty i potem kilka partii poprawek. A powieść to już minimum 2-3 miesiące pisania i nieraz pół roku wprowadzania poprawek i zmian. Więc jeśli chodzi o samą ilość roboty, opowiadania zawsze będą łatwiejsze. Wychodząc z tej samej zasady: łatwiej napisać haiku niż Pana Tadeusza. Co nie przesądza, że ten krótki tekst będzie za każdym razem udany.

PD: Czym w tej chwili jest dla Ciebie pisarstwo? Masz czasem chęć rzucić pracę i poświęcić się tylko temu?

DK: W tej chwili jest to dla mnie najważniejsza rzecz, jaką się kiedykolwiek zajmowałem. Można to porównać do bycia na bezludnej wyspie i wrzucania listów w butelkach do oceanu. Nie ma pewności, że ktoś je przeczyta, albo że zrozumie, ale to jedyny zapis pewnych zdarzeń, więc trzeba pisać nawet w ciemno, nawet w pustkę. Rzucenie pracy dla pisania nie byłoby najlepszym pomysłem. Bo albo bym umarł z głodu, albo zupełnie zwariował, co nieraz zdarza się tym, którzy nie wychodzą ani na moment poza literaturę. Żeby pisać, trzeba mieć przecież od czego uciekać.

PD: Wielkie dzięki za rozmowę.

DK: Dzięki za rozmowę i pozdrawiam wszystkich czytelników z Carpe Noctem.

Żeby pisać, trzeba mieć od czego uciekać – wywiad z Dawidem Kainem
Przewiń na górę