Wywiad z Saszą Hady

Marcin Bukalski: Witam serdecznie. Morderstwo na mokradłach jest kryminałem utrzymanym w starym stylu –  zarówno w formie fabularnej, jak i ze względu na umiejscowienie akcji. Można niekiedy wręcz odnieść wrażenie, że czyta się jakąś zaginioną powieść Freemana Willisa Croftsa. Co skłoniło Cię do  takiej właśnie konstrukcji swojej powieści?

Sasza Hady: Przede wszystkim moje własne upodobania – lubię czytać tak skonstruowane opowieści, więc postanowiłam sobie nie odmawiać tej przyjemności również przy tworzeniu mojego kryminału. Pisałam „Morderstwo na mokradłach” tak, jak krawcowa mogłaby szyć wymarzoną sukienkę dla siebie: korzystając z ulubionych materiałów, sprawdzonych wzorów i sekretnej kolekcji guzików;-) Zupełnie mi nie przeszkadzało, że ostateczny efekt może się komuś wydawać „niemodny”. Od początku dobrze wiedziałam, czego od tej powieści oczekuję, jakie powinna wywoływać wrażenie i jakie przywoływać skojarzenia. Ta staroświeckość (ufam, że nie tylko dla mnie urokliwa) jest ważnym wymiarem mojej książki.

M. B.: Jak sama pisałaś w posłowiu do Morderstwa…, Twoja angielska prowincja to bardziej fikcyjne miejsce niż prawdziwe. Mimo to, to właśnie ona wysuwa się czasami na pierwszy plan. Jak wiem, sama mieszkałaś kiedyś na prowincji, czy to właśnie stąd ten mistyczny i sentymentalny jej obraz pojawia się w Twojej książce?

S. H.: To bardzo możliwe. Chociaż od wielu lat mieszkam w Krakowie, w głębi duszy pozostałam dzikusem z prowincji. Nigdy nie próbowałam mityzować czasów mojego dzieciństwa i tej szczególnej atmosfery życia na uboczu, wręcz przeciwnie – teraz widzę, że nie doceniałam potencjału moich wspomnień, które chyba przebiły się jakoś do „Morderstwa na mokradłach”.

M. B.: Jestem ciekaw, które powieści były dla Ciebie największą inspiracją dla Twojej własnej twórczości. Mam dziwne przeczucie, że to nie tylko kryminały?

S. H.: Nie chwaląc się (a przynajmniej nie zanadto;-)) mogę powiedzieć, że przeczytałam bardzo dużo książek. Nie wszystkie z własnej woli, jako że na studiach polonistycznych istnieje tak złowieszczy wynalazek jak lista obowiązkowych lektur, a oprócz niego jeszcze straszliwszy: lista lektur nadobowiązkowych, które są oczywiście o wiele bardziej fascynujące i pożerają cały Twój wolny czas… Te wszystkie książki skutecznie przewróciły mi w głowie i teraz właściwie nie potrafię powiedzieć, które z nich zainspirowały mnie najbardziej.

Mam oczywiście swoich ulubionych autorów, którzy na pewno są w jakiś sposób obecni w mojej książce. Jednocześnie bardzo się starałam nie wzorować się na nich bezpośrednio, bo proste naśladownictwo nigdy nie dawało mi satysfakcji.

M. B.: W powieści można też odnaleźć aluzje do Joe Alexa czy Conan Doyle’a. To świadoma gra z czytelnikiem czy może tylko forma hołdu dla własnych ulubieńców?

S. H.: Myślę, że jedno i drugie. Wszyscy znamy klasykę i lubimy do niej powracać, a takie aluzje to jeden ze sposobów, w jaki pisarz i czytelnik mogą do siebie porozumiewawczo puścić oko. Dla mnie jednak te wszystkie nawiązania to tylko jedna z przypraw – szczypta Holmesa, szczypta Joe Alexa – a właściwym daniem pozostaje moja opowieść, która interesuje mnie najbardziej.

M. B.: Zdradziłaś mi, że podobnie jak ja uwielbiasz Jonathana Stange’a i Pana Norrella Susanny Clarke. Oboje też zgadzamy się co do tego, że jest to powieść bardzo niedoceniona. Czy przypominasz sobie więcej takich budzących zachwyt książek, które mimo to nie uzyskały większego rozgłosu?

S. H.: Rzeczywiście, nie mogę przejść do porządku dziennego nad tym, że tak mało osób zna trylogię S. Clarke. Ludzie niby kojarzą nazwisko, ale za każdym razem, kiedy pytam o wrażenia, pełna nadziei, że znalazłam pokrewną duszę, okazuje się, że coś tam dzwoni, ale nieee, żeby czytać, to nie… ;-)

Kolejnym moim ulubieńcem, niedocenianym przez okrutny i obojętny świat, jest Henri Michaux. Chociaż on zapewne wcale by się tym nie przejął…

Inni autorzy, o których zbyt mało się słyszy i mówi – przynajmniej w Polsce – to moim zdaniem Marcel Pagnol, Maurice Gilliams, a ze sfer kryminalnych zapomniani przedstawiciele złotego wieku angielskiej powieści detektywistycznej: Josephine Tey czy Ngaio Marsh.

Nie da się ukryć, że również o współczesnych polskich autorach kryminałów wciąż wiemy za mało. Za każdym razem, kiedy muszę komuś wyjaśniać, kim jest Marcin Wroński czy Zygmunt Miłoszewski, czuję, że rumienię się ze złości.

Ech, powinnam była zostać na uniwersytecie i układać listy lektur obowiązkowych…

M. B.: Powróćmy jednak do Twojej debiutanckiej powieści. W Morderstwie… podejmujesz swoistą grę z konwencją kryminału – każesz zwykłemu człowiekowi wejść w rolę legendarnego, a co gorsze nieistniejącego detektywa. Pomysł „okazjonalnego” detektywa został przedstawiony w zupełnie innym świetle. Skąd ten pomysł?

S. H.: Pomysł prześladowania Nicka przez wiernych fanów Alfreda Bendelina zrodził się, kiedy przeczytałam o słynnym sporze dotyczącym listów do Sherlocka Holmesa. W czasach Conan Doyle’a adres Baker Street 221B nie istniał, natomiast później dwie szacowne instytucje zaczęły się spierać się o przywilej otrzymywania korespondencji do Holmesa i odpisywania na nią. Spór zakończył się… w 2005 roku.

W tym kontekście to, co przydarzyło się Nickowi, nie wydaje się aż tak nieprawdopodobne.

M. B.: Na kartach swojej powieści udało Ci się stworzyć plejadę wyrazistych bohaterów, śmiem rzec, że niewiele powieści może pochwalić się tak dobrze skrojonymi postaciami. Intryguje mnie więc, czy powieściowi bohaterowie mają swoje wzorce w realnym świecie.

S. H.: Bardzo dziękuję za te komplementy, nie będę udawać, że mnie nie cieszą ;-)

Większość bohaterów mojej książki to postaci całkowicie fikcyjne, ale niektórym z nich przydałam nieco cech moich przyjaciół albo moich własnych. Panna March jest pod pewnymi względami podobna do mojej mamy (aczkolwiek moja mama nie chce tego przyjąć do wiadomości;-)), Nick jest równie nieśmiały co ja… Jedyną postacią, która miała od samego początku swój wyraźny pierwowzór, jest Ann. „Prawdziwa Ann” też mieszka na prowincji i ma wspaniałą rodzinę.

M.B.: Zaściankowy klimat powieści czasami wydaje się być ważniejszy niż sama kryminalna intryga. Protagoniści są jakby wchłaniani powoli przez ten magiczny klimat angielskiej prowincji. Czy to przemyślany chwyt dla zmylenia czytelnika czy sama zanurzyłaś się nieświadomie w swojej wizji?

S. H.: Mam bardzo staroświeckie poglądy, jeśli chodzi o kryminalną intrygę: zadaniem autora jest zwodzić i oszukiwać, a zadaniem czytelnika nie dać się wyprowadzić w pole. Przyznaję, że sugestywny obraz angielskiej prowincji był jednym z narzędzi, jakimi posługiwałam się, realizując mój podstępny plan ^^ W pewnym sensie chciałam, żeby czytelnik pozwolił się prowadzić opowieści i stracił zapał do szukania sprawcy na własną rękę – a potem przeżył tym milsze zaskoczenie, jak to wspaniale dał się wpuścić w maliny. Porównałabym ten zabieg do pola maków w „Czarnoksiężniku z Krainy Oz”…

W następnej książce mam zamiar prowadzić intrygę zupełnie inaczej.

M. B.: Może tym razem skusisz się na iście Hitchcockowskie rozegranie?

S. H.: Nie, zostanę przy klasycznym sposobie budowania intrygi, ponieważ według mnie to on daje najwięcej możliwości. Różnica będzie polegała raczej na innym rozłożeniu akcentów i innej zależności pomiędzy poszczególnymi wątkami i tropami śledztwa. Po prostu pułapki będą w innych miejscach;-)

M. B.: Dużo się ostatnio mówi o ciężkiej sytuacji na rynku wydawniczym. Jak wyglądała Twoja droga od rozpoczęcia pisania do ujrzenia swojej książki na sklepowej półce?

S. H.: No cóż, cuda się zdarzają – nawet jeśli chodzi o rynek książki. Oficynka była zainteresowana moją książką od początku, już po zapoznaniu się z pierwszym rozdziałem. Mogę powiedzieć, że „Alfred” był bardzo chcianym dzieckiem ;-) Myślę, że miałam po prostu szczęście, że od razu trafiłam na właściwych ludzi: otwartych, pełnych entuzjazmu i odważnych, bo oczywiście debiut to wyzwanie zarówno dla autora, jak i dla wydawcy. My lubimy wyzwania, tak jak i sam Alfred Bendelin :-)

M. B.: Czy czytelnicy mogą spodziewać się kontynuacji przygód Nicka Jonesa i Ruperta Marleya? Jeśli tak, to jaką formę ona przybierze?

S. H.: Pracuję już nad drugą częścią cyklu o przygodach Alfreda Bendelina. Mimo że Nick i Rupert pozostaną postaciami centralnymi, pojawią się też nowi ważni bohaterowie. Zmieni się miejsce akcji, ale część wydarzeń będzie się rozgrywać w Cotswolds.

M. B.: Czy będziemy mogli zatem dalej śledzić rozwój związku Nicka i Ann? I czy Nick nadal będzie działał niejako pod przykrywką Bendelina? Możesz nam coś zdradzić?

S. H.: Co wyniknie ze związku z Ann (i czy w ogóle będą parą) oraz czy Nick ostatecznie pożegna się z Bendelinem – to właśnie pytania i dylematy, wokół których zawiążą się główne wątki drugiej części cyklu. Tak więc zdecydowanie nie mogę nic teraz powiedzieć na ten temat. Tylko tyle, że jak zwykle będzie sporo niespodzianek…

M. B.: Na koniec pozostawiam sprawę, która wprawiła mnie w niemałą konsternację… Mianowicie chodzi o czas, w którym się rozgrywa powieść. Znalazłem argumenty, że może być to przełom lat 80 i 90 XX wieku. Mimo to jednak, klimat powieści jakby nie pasował do tej daty. Czy Little Fenn i okolice są zawieszone w czasie i przestrzeni? Są miejscem, jeśli można tak powiedzieć – mitycznym?

S. H.: Przełom lat 80 i 90 – być może, być może… ;-) Mnie samej tak dużą przyjemność sprawiło tropienie w książkach Marthy Grimes wskazówek dotyczących czasu akcji (dopiero potem przyszło mi do głowy, że może chodzi po prostu o lata, w których jej kryminały były pisane… taki to ze mnie detektyw;-)) że postanowiłam dostarczyć podobnej rozrywki również moim czytelnikom. Dlatego teraz nic więcej nie zdradzę ;-)

Oczywiście moje Little Fenn jest przestrzenią poniekąd mityczną – jedną z tych sielskich, angielskich wiosek, które tak upodobali sobie bezduszni mordercy i autorzy kryminałów…

M. B.: Teraz już zupełnie o czym innym. Wiesz, zbliżają się dziewiąte urodziny Carpe Noctem…

S. H.: To niesamowite, właśnie miałam o tym wspomnieć! Zupełnie spontanicznie.

Z okazji dziewiątych urodzin (to bardzo kocia liczba, zauważ) życzę Carpe Noctem wielu twórczych pomysłów, inspirujących spotkań z dobrą literaturą, powiększającego się systematycznie grona czytelników i fanów oraz – oczywiście – dużo rozkosznej grozy.

M.B.: Dziękuję za wywiad i życzenia.

S. H.: Dziękuję za ciekawe pytania.

Wywiad z Saszą Hady
Przewiń na górę