Wpadłam w horror po uszy – wywiad z Magdaleną Kałużyńską

Paweł Mateja: Wierzysz w duchy?

Magdalena Kałużyńska: W duchy nie…

A masz wątpliwości co do natury wszechświata? Wierzysz, że jest coś poza białym miejscem, czego rzeczywiście powinniśmy się bać?

Wiesz, jest tak, że ja generalnie nie wątpię w naturę Wszechświata. Ani naszego ani jakiegokolwiek. Nie wątpię, gdyż się w tej naturze zakochałam po uszy. Odkryłam Wieloświat – twór złożony z każdego możliwego, albo niemożliwego Wszechświata. Wyobraź sobie. Jeden nieskończony Wszechświat obok drugiego. Nie da się tego wyobrazić, prawda? I to jest najpiękniejsze – brak granic. Moim zdaniem poza określonym i konkretnym białym miejscem jest taki twór właśnie. Złożony z wielorakich nieskończoności. A każda nieskończoność jest inna… I dodatkowo, żeby było bardziej grząsko – twór ten, ciemność, jest ogromną… areną walki o przetrwanie. To właśnie jest poza białym miejscem – pole walki, tam, w ciemności – a przynajmniej my tę przestrzeń tak odbieramy, jako ciemność – tam trwa wojna. Jednak i mimo wszystko nie samej wojny albo nie samej walki o przetrwanie powinniśmy się bać, my – ludzie. Sytuacje ekstremalne, marginalne zagrożenie – człowiek jest silny, może się obronić, zaadaptować do prawie każdej sytuacji. Inwazja obcych gatunków? „Jeżeli to coś da się zranić, to da się również zabić” – to jest podstawowa zasada. Nasza rzeczywistość jest cielesna, każda istota, która tu się pojawi, żeby coś zdziałać, zniszczyć, albo zdobyć pożywienie, musi posiadać ciało. Moim zdaniem powinniśmy się bać tego… kogoś, a raczej powinniśmy się bać tego czegoś, jakiejś Istoty, która dysponuje możliwościami tworzenia, a jednocześnie swoich tworów niszczenia. Ta Istota wojnę wywołała. Powinniśmy się bać kaprysu tej Istoty, która stwierdziła coś w stylu „ja stworzyłem/am białe miejsce – ja je zniszczę”.

Bóg? Przychodzą na myśl opowiadania Lovecrafta.  

Istota/Byt stojąca kilka/kilkanaście energetycznych stopni wyżej niż Bóg. Bóg stworzył Świat, a kto stworzył Boga? Często zadawałam sobie to pytanie i odpowiedź tradycyjna nie była dla mnie wyczerpująca. Bóg jest „przypisany” do ludzkiego świata, jest ogarniany ludzkim umysłem, niekiedy Jego wyroki są niezrozumiałe dla człowieka, ale… Nie mam zamiaru snuć rozważań teologicznych. Mam zamiar po prostu pokazać lekką różnicę w podejściu do kreacji. Inaczej tworzy Bóg, inaczej tworzy, a raczej eksperymentuje ten… roboczo nazwany „Demiurgiem” byt. Ze niby to podobne określenie. Podobne znaczeniowo, ale w kontekście widać różnicę. Nawet bardzo widać. Jednak nie zamierzam doprowadzać do konfrontacji człowieczego Boga i tego „Demiurga”. Mam zamiar w tekście pokazać coś innego. Oby mi się udało.

A propos Lovecrafta i skojarzeń. Bardzo dziękuję za komplement. Jeżeli snuję jakieś wyczuwalne odnośniki do prozy Mistrza, to – proszę mi wierzyć – robię to nieświadomie. Prawdopodobnie teksty Lovecrafta siedzą mi w mózgu tak bardzo, że co jakiś czas jakaś „zajawka”, albo echo tamtejszego uniwersum bierze i mi przez palce przecieka.

Lovecrafta nie da się chyba całkowicie wykluczyć ze skojarzeń, jeśli wchodzi się na teren horroru kosmicznego. Nawet jeśli to odległe skojarzenia. Zwłaszcza że sporo jest w Białym miejscu fantastyki naukowej, która twórcy Dagona była przecież bliska. Wydaje się zresztą, że traktujesz te naukowe elementy w powieści bardzo poważnie.

Ja się Lovecrafta nie wypieram, skądże. Po prostu w moich najśmielszych jakiś tam kiedykolwiek oczekiwaniach nie przypuszczałam, że w odniesieniu do mojej prozy padną tego rodzaju porównania. To jest nie tylko miłe, ale i nobilitujące.

Kilka opinii na temat mojego debiutu powieściowego (Ymar) również zawierało pytania, czy jest to celowe/przypadkowe/niepotrzebne skreślić nawiązanie do mitologii stworzonej przez Lovecrafta. Innymi słowy, coś jest „na rzeczy”. Poza tym Czytelnicy są do tego stopnia dociekliwi, że potrafią nie tyle „czytać między wierszami”, co wydłubać podwójne dno z podwójnego dna, którego to podwójnego dna ja – osoba, która tekst napisała – unikała jak diabeł święconej wody. Albo wydawało mi się, tego podwójnego dna, jakichś właśnie nawet podświadomych odnośników, nie ma. Niby gdzie ten Lovecraft w Ymar? Spytałam kiedyś. W odpowiedzi dostałam bardzo długiego maila zawierającego szczegółowe wytłumaczenie tego, jak się okazało, bardzo odległego skojarzenia… Czytając tego maila aż usiadłam z wrażenia. To bardzo ciekawe, naprawdę, obserwacja czytelniczych reakcji na tekst. Ale mam teraz na myśli reakcje każdego rodzaju – pozytywne, negatywne.

I a propos reakcji. Tym razem moich. Pisząc Alvethor. Białe Miejsce, miałam mocne, przeszywające wrażenie, że rzucam się na głęboką wodę, albo skaczę w przepaść. Czyli w rewiry zupełnie mi nieznane, ba, nieprzyjazne. Fantastyka naukowa jest czymś, czego się najbardziej obawiałam. I nadam obawiam. Ale mimo tego strachu, że nie podołam, że mnie tematyka przerośnie, przytłoczy, opowieść snuję dalej. Owszem, mam słabość do science fiction, na ścianie w moim pokoju wisi mapa Drogi Mlecznej, każdą popularnonaukową książkę z mojej kolekcji, książkę dotyczącą Wszechświata, czasoprzestrzeni, hiperprzestrzeni, fizyki Wszechświata dosłownie pożarłam. Mimo tego nie czuję się na tyle mocna w temacie, że do procesu tworzenia II tomu Alvethor (podtytuł – Pandemia) poprosiłam o pomoc fachowców – fizyków-kosmologów. Nie, nie piszę opracowania naukowego. Chcę po prostu jak najbardziej uwiarygodnić tę – nie oszukujmy się – wierutną bzdurę, kosmiczną odjechaną opowieść, którą sobie któregoś pięknego dnia wymyśliłam. Co ciekawsze, okazało się niedawno, że te niektóre moje teorie, które uważałam za z palca wyssane i śmieszne – są, przynajmniej częściowo, zawarte w naukowych teoriach dotyczących Wszechświata. I to też jest dla mnie niesamowite, że chcąc uwiarygodnić bzdurę, ponieważ niekiedy Czytelnik doszukuje się w tekście elementów odnoszących się do otaczającej go rzeczywistości, okazało się, że moje wymysły wcale aż taką bzdurą nie są… Niesamowite.

Poza tym – moje poważne podejście do tematu wynika również z tego, że lubię wiedzieć jak najwięcej o temacie, który wpadnie mi do głowy. I jeżeli wpadnie mi do głowy pomysł opisania wrażeń ze spaceru w przestrzeni kosmicznej, to jestem gotowa dotrzeć do jakiegoś kosmonauty na przykład i go zgnębić pytaniami… Bardzo dawno temu napisałam list do pewnej bardzo znanej pisarki polskiej. Niestety, pani już nie żyje. Odpisała na mój list i z wyjątkową cierpliwością odpowiedziała na zadane jej w tym liście pytania. Na koniec stwierdziła, między innymi, coś w stylu – trzeba pisać o tym, co się lubi i co się zna. A jeżeli się nie zna, to przecież są biblioteki, bazy danych, naukowcy, specjaliści… jest kogo pytać.

Tak to u mnie wygląda. Mniej więcej.

Jak się mają słowa „Co się lubi i co się zna” do dekapitacji i litrów wylanych w Alvethorze krwi? Oczywiście nie podejrzewam zbyt bliskich związków, raczej fascynację mocnym, zwłaszcza filmowym, horrorem.

Ma się, mianowicie tak, że po pierwsze pani świętej pamięci pisarka owa, do której skierowałam pytanie o radę… nie dała mi tej rady w odniesieniu do horroru i grozy. Nie miała pojęcia o tym, co piszę. Dlaczego tak postąpiłam? Z wielu powodów. Między innymi dlatego, że dla mnie zawsze było (nadal jest i będzie) oczywistą oczywistością rozgraniczenie znaczeniowe pojęć „znać” a „doświadczać”. W przypadkach innych gatunków literackich ta semantyczna różnica może nawet nie być wyczuwalna. Ale w przypadku horroru różnica jest tak wyraźna, jak Wielki Mur widziany z kosmosu. Znać nie oznacza doświadczać. Nie muszę, naprawdę, nikogo naocznie i osobiście skrzywdzić w jakiś wyszukany i krwisty sposób, żeby o takich rzeczach pisać. Bruce Dickinson powiedział kiedyś (lekko teraz sparafrazuję) „to, że piszę tekst piosenki, w której urywam głowę mojemu synkowi, nie znaczy, że to zrobię”.

Oczywiście, na drugiej szali można położyć opowieść o pisarzu (chyba hiszpańskim, ale nie jestem pewna), który chcąc napisać bardziej wiarygodny teksty grozy… zabił, poćwiartował oraz chyba spożył swoją narzeczoną. Jakiś czas temu tę opowieść snuł Kazimierz Kyrcz Jr i od niego tę opowiastkę usłyszałam. Cóż, różne bywa i wiadomo, że ludzie niekiedy wyczyniają brewerie, tłumaczą te zachowanie inklinacjami artystycznymi, ale to nie jest moja bajka. Dekapitacje oraz litry krwi w Alvethor są elementami akcji, to wszystko.

Aczkolwiek w sprawę fascynacji mocnym, filmowym horrorem, trafiłeś. Ja tego rodzaju klimaty po prostu lubię.

Czyli można odetchnąć z ulgą, że te dekapitacje w powieści pochodzą z wyobraźni. Ale już sylwetki głównych bohaterów mają jak najbardziej korzenie w rzeczywistości.

Tak, w tym przypadku można odetchnąć z ulgą, gdyż dekapitacje w Alvethor. Białe Miejsce zostały zmyślone od tak zwanego początku, do przysłowiowego końca. Czego nie można powiedzieć o czwórce głównych bohaterów oraz o trzech ofiarach. Małgorzata Ziołek, Anna Gołębiowska, Agata Brzozowska oraz Michał Rejman to realne postaci, moi znajomi, bliżsi lub dalsi, ale znajomi. Trzy ofiary – Karolina Płachecka, Olivia Hyska, Maciej Sobczyk – zostali wyłonieni z konkursu pt. „zgiń w książce”. Konkurs organizował fanpage Horrory (poprzednia nazwa – Horrory (na Facebooku)) i powiem tak, że szczerze mnie zdziwiła frekwencja tego konkursu. Że w ogóle ktoś się zgłosił. Szczerze mnie zdziwił fakt, że ktoś w ogóle chciał być uśmiercony na kartach powieści. Za udział w konkursie laureatom, oczywiście, podziękowałam. Podziękowałam również moim znajomym za zaangażowanie w kreację postaci. Bo to dzięki nim bohaterowie są tacy, jacy są. Bardzo mało zmieniłam w charakterystykach moich bohaterów. A przynajmniej w ich wersjach „ludzkich” bardzo mało zmieniłam. Co ciekawe, kilka miesięcy przed skończeniem pisania powieści zamieściłam odpowiednią informację na Facebooku. Informacja zawierała dane osobowe bohaterów mojej powieści i stwierdzenie, że umieszczę ich w sytuacjach wynaturzonych, nierealnych. Nie napisałam, dlaczego tak zrobię. Tylko podałam dane osobowe ludzi. Podświetlone, żeby było ciekawiej – czyli można sobie było wejść na podświetlenie, na profil danej osoby i o niej sobie poczytać… Oczywiście, że pod wpisem pojawiły się komentarze. Jedni komentatorzy gratulowali pomysłu, inni odnosili się do pomysłu „z lekką taką nieśmiałością”, dostawałam wiadomości na priv, ostrzeżenia wręcz, że „udział” w horrorze może zaburzyć czyjś wizerunek i czy ja się nad tym dobrze zastanowiłam. Były też komentarze w stylu, żebym się nie wysilała, bo taki zabieg wrzucenia realnych ludzi w nierealne sytuacje jest, ogólnie rzecz biorąc, bez sensu, że bohaterowie tym bardziej (z uwagi na prawdopodobną marginalną wręcz nierealność zdarzeń opisywanych w akcji książki) będą właśnie jeszcze bardziej papierowi oraz sztuczni plus – cytuję – suma summarum okażą się…  niewiarygodni.

Przypomnę, wrzuciłam realnych ludzi w nierealne sytuacje, celem tych sytuacji… uwiarygodnienia. Czyli, zdaniem „życzliwych” strzeliłam sobie w stopę.

Cóż… historia oceni.

Sesja zdjęciowa do Alvethor – Białe miejsce przestawia wizerunki tych bohaterów, ale musiała się odbyć z przeważającym udziałem modeli. Z bohaterów „źródłowych” została tylko – jak ją określił mój znajomy – „kosmicznie piękna kobieta z dziurą postrzałową na środku czoła, dzierżąca zakrwawioną siekierę niczym jakoweś trofeum” – czyli Małgorzata Ziołek.

Tak to mniej więcej wyglądało.

Dla wyjaśnienia dodam, że bohater główny mojego powieściowego debiutu – Aleksander Wojciechowski – jest również postacią realną. Jednak do budowania wizerunku tej postaci posłużyłam się tylko i wyłącznie danymi osobowymi oryginału – imieniem, nazwiskiem. Reszta charakterystyki jest zmyślona. Natomiast bohaterowie Alvethor są realni w stu procentach.

Sesja zdjęciowa do pierwszego tomu wyszła świetnie. Nieczęsto spotyka się takie zabiegi. Chciałabyś zobaczyć Alvethor w formie filmu kinowego? Nie wiem, jak rozwinie się fabuła w kolejnych tomach i czy w ogóle byłoby to możliwe technicznie.

Dziękuję za uznanie zdjęć sesyjnych. Taki miałam pomysł – pokazać moich bohaterów. W stylizacji „przed” oraz w stylizacji „po akcji”. Efekt to wynik pracy sztabu ludzi. Autorką zdjęć jest Emilia Parczewska. Charakteryzację wykonała Marta Mojnowska. No i modele – podziwiam ich za cierpliwość. Całej ekipie zdjęciowej jeszcze raz pięknie dziękuję oraz przypominam – szykujcie się mentalnie na sesję zdjęciową do tomu II.

Co do filmu kinowego. Nie, nie zastanawiałam się nad tym. Fabuła kolejnych tomów obfituje w – jakby to powiedzieć – zabiegi narracyjne, do zobrazowania których potrzebne by było wiele wręcz specjalnych efektów specjalnych. Ja wiem, zdaję sobie sprawę, że jest grafika komputerowa, jest bluebox, albo greenscreen – o ile dobrze używam fachowej nomenklatury. Jak na razie koncepcja w sprawie filmu kinowego opartego na fabule Alvethor mnie lekko przerasta. Ale… Naprawdę – wcale nie myśląc o filmie kinowym, jadąc samochodem, wpadł mi ucho jakiś utwór muzyczny. Żeby było ciekawiej – z innej półki, niż muzyka, której słucham. Był to utwór pt. Five Hours, którego wykonawcą jest niejakie Deorro. Nie posiadam pojęcia nawet, jakiego gatunku jest to muzyka – electro? Jest takie coś? Słuchając tego utworu dosłownie „obrazy przesuwały mi się przed oczami”. Aż musiałam zatrzymać auto, znaczy zjechałam na pobocze. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby nakręcić… teledysk. Promocyjny, oczywiście. To znaczy wpadłam na pomysł, żeby przedstawić głównych bohaterów Białego Miejsca oraz Pandemii w rytmie muzyki tego Deorro. Byłyby to krótkie scenki, nawet założyłam grupę na fejsie Alvethor – short movie, żeby w jednym miejscu mieć całą ekipę realizacyjną. Short movie będzie naprawdę krótki – myślę, że maksymalny czas trwania wyniesie pięć minut. Ale, wiadomo, wszystko wyjdzie w praniu, czyli podczas realizacji. A raczej montażu. Jest reżyser, modele z sesji zdjęciowej zgodzili się wystąpić przed kamerą, jest pani charakteryzatorka, są rekwizyty. Czekam tylko na zastrzyk gotówki i można, jak to mówią, kręcić.

A na jakim etapie są prace nad tomem drugim i kolejnym, albo kolejnymi?

Dopóki nie postawię kropki tak zwanej finalnej (niezbyt lubię to określenie) śmiało mogę powiedzieć, że prace nad kolejnymi tomami Alvethoru są bardzo zaawansowane. Dodam, że niezbyt lubię mówić o rozgrzebanych projektach, nad którymi siedzę, dlatego tego rodzaju wymijająca odpowiedź musi wystarczyć. Przynajmniej na razie…

W takim razie zapytam o rzeczy rzeczy zupełnie już teoretyczne: myślałaś kiedyś o napisaniu czystej krwi kryminału? Zarówno w Alvethorze jak i Twoim debiutanckim Ymarze da się zauważyć sporo elementów związanych z tego typu literaturą.

Umieszczenie w horrorze wątków kryminalnych było celowe, jak najbardziej przemyślane, ale nie związane z moimi inklinacjami do czystej formy kryminalnej. Nie przewiduję stworzenia czystej krwi kryminału, raczej planuję „ukryminalnić” horror. Ba, nawet planuję „unaukowić” – aczkolwiek jestem daleka od pisania czystej krwi science fiction. Do czego służą tego rodzaju zabiegi? Wplatania w horrorystyczną opowieść postawy scepytczne, cyniczne, szorstkich policjantów oraz naukowców, rozkładających wszystko na czynniki pierwsze? Oczywiście, wszystko zależy od opowieści, pomysłu na akcję, nie do każdej treści pasuje wplatanie realnie kryminalnej, urealniającej nici, zostawiam furtkę do typowego horroru z elementami nadprzyrodzonymi, nierealnymi, i tak dalej. Powtarzam, wszystko zależy od pomysłu na akcję. Jak dotąd te wątki, które mi wpadają do głowy, są właśnie takim balansowaniem na krawędziach gatunkowych. Cała zabawa polega na tym, żeby te wątki odpowiednio połączyć, mimo że na pierwszy rzut oka do siebie nie pasują. Tak, to jest utrudnienie – głównie dla mnie, ponieważ zarówno kryminał, jak i science fiction rządzą się swoimi prawami i niekiedy są trudniejsze, poważniejsze i bardziej wymagające od pisania horroru. To są tak zwane gatunki twarde, poważne, szanowane. Natomiast horror jako taki jest traktowany jako literatura gorszej jakości. Albo w ogóle jak jakaś pomyłka. Wielokrotnie słyszałam pytania o to, dlaczego zdecydowałam się pisać tego rodzaju literaturę, skoro jest plugawa, brudna, marnej jakości, cytuję „raczej nie stanowi żadnej gatunkowej wartości literackiej, tylko wytwór chorej wyobraźni albo wynik poważnego przećpania, albo przechlania osoby piszącej”. Kryminał jako taki jest marką samą w sobie. Myślę, że dodanie do horroru trochę kryminalności, jeżeli można tak powiedzieć, odpowiednio tej horror doprawi.

Tak to widzę.

Pytanie na koniec, ciągnąć wątek chorej wyobraźni. Jaką książkę poleciłabyś osobie, która twierdzi podobne rzeczy, żeby raz a dobrze przeformatować jej mózg w odpowiednią stronę?

Wyrywając z kontekstu. W sprawie polecania książki. Ja generalnie polecam książki, czytanie… A dla przeformatowana mózgu z odpowiednią stronę polecam przeczytać encyklopedię. Najlepiej tę oldskulową, kilkudziesięciotomową, Britannica, na przykład. Wiem, że pytanie dotyczy czegoś innego. I teraz się narażę fanatykom grozy i horroru, ale – nie ma jednej książki, jednego horroru, która wywoła skutek nawrócenia. Wiem również, że jestem chyba ostatnią osobą na Ziemi, która ma ambicje prostować komuś światopogląd, albo właśnie formatować mózg w stronę odpowiednią. Jeżeli ktoś uważa, że horror jest literaturą cienką jak barszcz przegotowany, bądź słabą jak siuśki niemowlęcia, znaczy, że… ten ktoś horroru nie lubi. I koniec tematu. Powtarzam, jednej książki mózg formatującej nie ma. Dla każdego coś innego. Natomiast przekonywanie osoby nielubiącej horrorów o plusach vel zaletach tego rodzaju książek przypomina przekonywanie zatwardziałego wegetarianina o zaletach kotleta schabowego, albo pieczeni z jagnięcia. Efekt może być odwrotny od zamierzonego. Czyli nic na siłę. Ja przez długie lata omijałam horrory szerokim łukiem, zaczytując się w fantasy. Któregoś razu, wizytując księgarnię, kupiłam Lśnienie Stephena Kinga. Dla kolegi, jako prezent urodzinowy. W domu miałam zapakować w gustowny papier prezentowy, ale… przeczytałam tę książkę. Ciekawość była silniejsza. Ba, przeczytałam. Pożarłam w lśnieniu oka. I wpadłam w horror po uszy. Ktoś inny wpadł po uszy po Draculi Stokera. Jeszcze ktoś świata nie widzi poza Mastertonem. A jeszcze inny ktoś czyta wszystko z półki horroru, nie patrząc kto napisał, o czym jest książka, ważne żeby horror. Tak w kółko. Oczywiście mam moje ulubione książki, ale nie polecam ich z miną zwycięzcy, twierdząc, że po ich przeczytaniu polubisz horrory. Czyli w temacie przewodnim i pytaniu źródłowym nie będę zbytnio pomocna…

Wpadłam w horror po uszy – wywiad z Magdaleną Kałużyńską
Przewiń na górę