Przez ostatnie lata dało się zaobserwować bardzo niepokojące zjawisko w literaturze grozy. Ot wampir – postać z horrorów, niebezpieczna, bezwzględna i totalnie uzależniona – na kartach kolejnych powieści przeistacza się w wegetariańskiego, przesiąkniętego miłością pupila, który za cel postawił sobie obronę ludzkości. Obraz „ukochanego wampira z sąsiedztwa” powoli wpisuje się w świadomość nastolatków i pozostanie tam pewnie jeszcze bardzo długo. Jako odpór dla tego smutnego zjawiska wydawnictwo Runa zaproponowało „Wykonawców bożego zamysłu” Zorana Krusvara, gdzie prawdziwy wampir doskonale wie, czym jest smak ludzkiej krwi i przyjemność z zabijania.
Na kartach powieści mamy szansę zapoznać się z autorską i bardzo patriotyczną wizją początków wampiryzmu, który swe korzenie miał w II w. p.n.e. na chorwackim półwyspie Istria. Podążamy od epoki do epoki, śledząc losy członków potężnej kościelnej organizacji jaką są Wykonawcy Bożego Zamysłu. Krusvar przy okazji sporej rozciągłości czasowej ukazuje całe spektrum ludzkich wad, które od zarania dziejów towarzyszą „boskim stworzeniom” – od chciwości, poprzez głupotę aż po żądzę mordu kierowaną zwyczajną przyjemnością. Krytykuje bezrozumną, zaślepioną wiarę i członków kościoła, którzy z uśmiechem i modlitwą na ustach nierzadko zabijali niewinne osoby. Dobro i zło nie jest tu tak czarno-białe jakby się mogło wydawać; role nieraz się odwracają, a werdykt co do słuszności podejmowanych decyzji autor pozostawia, na szczęście, czytelnikowi.
Chociaż w powieści nie występuje jeden główny bohater, z którym można by się w jakikolwiek sposób utożsamić, całość prezentuje się dość okazale. Wizja wampirów daleko odbiega od tej znanej z zachodnich interpretacji czy to post-transylwańskich, czy też post-meyerowskich, a to już jest dużym plusem. Dodatkowo egzotyczne pochodzenie autora i przemycane przezeń regionalne smaczki oraz zupełnie odmienna geografia dodają fabule niebywałej atrakcyjności.
Eksperyment wydawnictwa Runa, jakim było zainwestowanie w nieznanego, zagranicznego autora powiódł się. Myślę, że warto częściej zwracać się ku tego typu twórczości i odpocząć na chwilę od anglo-saskiego podejścia do fantastyki.