Posiadłość w Portovènere

Przed sumieniem nie uciekniesz

„Mroczne tajemnice” to nowa seria wydawnicza młodego wydawnictwa Prozami. Z tego, co na razie wiadomo, jej profil to nadprzyrodzone dreszczowce z domieszką grozy. Jedną z dwóch do tej pory wydanych pod tym szyldem powieści jest „Posiadłość w Portovènere” Jacka Ostrowskiego, która pozwala mieć nadzieję na następne udane pozycje w niedalekiej przyszłości.

Clara, młoda skrzypaczka, osierocona po śmierci matki, przyjeżdża z Rzymu do małej turystycznej miejscowości o nazwie Portovènere. Zatrzymuje się u żyjącego samotnie wujka, Johna Lorusso, i nie bez trudu nawiązuje więź z nieznanym wcześniej starszym panem. Od początku dziewczyna dostrzega, że w posiadłości i jej okolicy dzieją się dziwne rzeczy. Mnożą się pytania. Do kogo należy upiorny głos wołający ją nocą po imieniu? Co kryją granitowe płyty ciągnące się wzdłuż platanowej alei prowadzącej do rezydencji? Kim jest tajemniczy Pedro Gonzales, czarujący przystojniak, proponujący różnym osobom iście faustowskie układy? Co na przestrzeni dziejów jak magnes przyciągało do Portovènere wielu malarzy, kompozytorów, prozaików i poetów? Już sam wujek Clary skrywa dużo sekretów, z których najbłahszym okaże się umieszczona za domem plantacja marihuany. Więcej nic nie powiem, bo nie wypada streszczać dalej: ta historia zaskoczy czytelnika niejednokrotnie.

Tak zaczyna się powieść jako żywo nastrojem przypominająca opowiadania Edgara Allana Poe albo Stefana Grabińskiego, żeby sięgnąć po autora z rodzimego podwórka. I chociaż dzieje się współcześnie, przenika ją bardzo przyjemny duch literatury gotyckiej. Nie sposób dopatrzeć się w niej przemocy, seksu i wulgarności, rzeczy typowych dla współczesnych dreszczowców, a czasem jest wręcz urzekająco staromodna. To miła odmiana na tle drapieżnej jadowitości dzisiejszej literatury rozrywkowej.

Zresztą współczesność książki jest do pewnego stopnia umowna. Ze względu na nieco archaiczny styl rozgrywa się ona raczej nie w konkretnej epoce historycznej, a bardziej w takiej syntezie historyczno-gatunkowej. Ostrowski utkał ją ze stylistyki i nawiązań do dobrze znanych dzieł, zamiast umieszczenia akcji w konkretnej scenerii. Jest to podkreślone też w samej fabule: Portovènere to miejsce, gdzie czas się zatrzymał, a duchy słynnych artystów kroczą jak gdyby nigdy nic między żywymi. Podobieństwa do klasyki są wykorzystane z rozmysłem, co widać po tym, jak historia zwodzi szablonami, by potem skręcić w zupełnie innym kierunku. Także nasuwające się przez kilkadziesiąt pierwszych stron skojarzenia ze „Sklepikiem z marzeniami” Kinga okazały się pozorne. Nie demoniczne siły bowiem są tutaj źródłem utrapienia, a coś daleko bardziej prozaicznego: ludzkie sumienie, które potrafi być największym katem.

Ale nie samym mrokiem emanuje „Posiadłość w Portovènere”. Powieść skrzy się również subtelnym, dobrodusznym dowcipem. Nie czarnym humorem, ale właśnie jowialnie i szczerze. Ostrowski nie traktuje bowiem swoich postaci z cynizmem, a wręcz przeciwnie: odnosi się do bohaterów z ciepłem i zrozumieniem ich ludzkich przywar. Na przykład niewątpliwie naiwna Clara nie jest przedstawiona jako osoba głupia, a raczej urzekająco niewinna. Niejednokrotnie uśmiechnąłem się, czytając o zabawnej „obsesji” głównej bohaterki na punkcie płatków śniadaniowych i kłopotów z ich zdobyciem. Kłęby dymu z jointów palonych przez starszych panów, unoszące się przez całą książkę, dodają lekkości i rubaszności. Przez stronice wesoło hyca też stado sympatycznych królików z hodowli należącej do Johna, w czym dopatrywałbym się nawet niegłupiej symboliki. Nie, nie chodzi o „podążanie za białym królikiem”. Z „Alicją w Krainie Czarów” ta historia nie ma nic wspólnego. Ostrowski sugeruje raczej, że nie wszystkie marzenia powinny się spełniać, a osiągnięcie zamierzonego celu może przynieść więcej zgryzoty niż ukojenia. Jak mówi mądra życiowa prawda – nie o to chodzi, by schwytać króliczka, lecz by gonić go.

Powieść o dreszcz zgrozy raczej żadnego czytelnika nie przyprawi, ale przyznać trzeba, że jest napisana z dobrym wyczuciem stylu, nastroju i rytmu. Nienajlepiej jest za to z dialogami. Wypowiedzi różnych postaci często brzmią sztucznie. Trudno czasami uwierzyć, że mogłyby w ogóle paść z ludzkich ust. I chociaż nie jest tak źle i wiele przyjemności z lektury to nie odbiera, mogłoby być o niebo lepiej. Książka nie przeraża, ale bardzo wciąga i budzi niepokój – mimo że akcja przebiega w scenerii słonecznych Włoszech, od początku spowija ją gęstniejący w miarę rozwoju fabuły cień. Odniosłem jednak wrażenie, że powieść zawiera nieco zbyt wiele niedomkniętych, albo zbyt pospiesznie zakończonych wątków. Przez nie niektóre partie tekstu były dla mnie niejasne. Z drugiej strony, książka jest przez to bardziej tajemnicza, więc może i lepiej. O tym zadecydują indywidualne upodobania każdego czytelnika. Jest też trochę za krótka – miło byłoby rozwinąć powieść o dodatkowe sto stron, bo potencjału fabularnego naprawdę nie brakowało. Ale może moje zdanie wynika z faktu, że gdy się dobrze bawię w trakcie lektury, nieprędko mam dosyć. Wszak żadna świetna powieść nie jest za długa, a żadna kiepska zbyt krótka. Prawda? Przyczepię się również do samego tytułu: nie wiem czy miał przywodzić na myśl pozycje z kanonu szeroko pojętej grozy – „Posiadłość w Portovènere” idealnie pasowałoby na tytuł utworu Lovecrafta ale na dzisiejszych półkach księgarskich jawi się jako niewyszukany i generyczny, choć sama treść do tuzinkowych nie należy. Doprawdy, Panie Autorze, nic lepszego nie udało się wymyślić?

Warto też wspomnieć o warstwie edytorskiej. Od razu po wzięciu książki w dłoń wita nas sugestywna okładka, idealnie korespondująca z treścią – nie można nie pomyśleć o Poe i Grabińskim. Niestety, publikacja nie ustrzegła się przed literówkami. Można ich sporo znaleźć zwłaszcza w środkowej części. Na pewno nie jest jednak wydana niechlujnie i w zasadzie robi zdecydowanie dobre wrażenie. Przyjemnie się po nią sięga i z satysfakcją odkłada po przeczytaniu na półkę nie tylko ze względu na treść.

Wydawnictwo Prozami uraczyło mnie w ramach „Mrocznych tajemnic”bardzo udaną powieścią. Powieść Ostrowskiego ma sporą szansę trafić w gusta literackie zarówno miłośników klasyki, jak i czytelników preferujących bardziej współczesny sposób pisania. Okazała się ona całkiem niebanalna treściowo i formalnie, zaskoczyła również dojrzałością morału. Mam nadzieję, że inni zareagują na tę obiecującą serię na tyle entuzjastycznie, by stała się sukcesem na rynku wydawniczym. Dzięki temu już wkrótce będziemy mogli odkrywać kolejne tajemnice.

Posiadłość w Portovènere

Tytuł: Posiadłość w Portovènere

Autor: Jacek Ostrowski

Wydawca: Prozami

Format: okładka miękka

Opis z okładki:

Jeśli masz czy­ste sumie­nie – śpij spo­koj­nie. Jeśli jed­nak wyrzą­dzi­łeś zło, uwa­żaj. Prze­szło­ści nie da się wyma­zać. Grze­chy nie zostaną odpusz­czone. Nie licz na Sąd Osta­teczny, bo jesz­cze za życia może cię spo­tkać kara. Wystar­czy, że jedna z two­ich ofiar wej­dzie w układ z męż­czy­zną, o któ­rego ist­nie­niu wolał­byś nie wiedzieć.

Przewiń na górę