Bezlitosne napięcie. Przerażająca i wiarygodna powieść. Niezwykle dopracowany thriller, złożony i rozdzierający serce – już na wstępie jesteśmy atakowani z okładki mocnymi hasłami, które mają podkreślić wyjątkowość powieści i zachęcić do zakupu. Nowe wydawnictwo na polskim rynku – Papierowy Księżyc, postanowiło pójść w ślady zachodnich wydawców i reklamować książkę całkowicie wyrwanymi z kontekstu zdaniami. Ich zagęszczenie na centymetr okładki jest naprawdę spore. I tak oto „Miasto słońca” przepełnione jest „czystą intensywnością”, jest także „idealną współczesną powieścią „noir””, w dodatku przed przystąpieniem do czytania warto zaopatrzyć się w aparat tlenowy ponieważ „podczas czytania , należy także co jakiś czas brać głębokie, uspokajające wdechy”. Swoją rekomendację na okładce zamieścili również Harlan Coben i Lincoln Child. Czy nie jest to wspaniała reklama dla debiutującego tą książką Davida Leviena, czołowego scenarzysty filmów akcji w Hollywood? Nie pozostaje nic jak tylko czytać i przekonać się ile w tych słowach jest prawdy.
Na spokojnych przedmieściach Indianapolis dochodzi do zagadkowego zniknięcia. Dwunastoletni Jamie, jak każdego poranka, wsiada na rower i rozwozi gazety. Pedałując obok pogrążonych jeszcze we śnie domów, nie zdaje sobie sprawy, że jest to jego ostatni kurs. Ponad rok później zdesperowani i bezsilni rodzice, ale wciąż żywiący nadzieją na odnalezienie syna, zwracają się z prośbą o pomoc do Franka Behra, prywatnego detektywa – byłego gliniarza, słynącego z błyskotliwego umysłu i niekonwencjonalnych metod. Początkowa niechęć detektywa do podjęcia zlecenia wynika z faktu, że oznacza to rozdrapanie starych ran, o których chciałby zapomnieć. Z czasem właśnie demony przeszłości zbliżą detektywa i rodziców zaginionego chłopca. Ostatecznie postanawia ruszyć tropem siatki pedofilskiej – której macki sięgnęły aż na spokojne amerykańskie przedmieście, by po poszlakach i zgubnych tropach dotrzeć do tytułowego Miasta Słońca.
Zaczyna się jak w dobrym filmie akcji, od trzęsienia ziemi. Sielankowy obraz przedmieścia zostaje szybko zburzony odgłosem otwierających się drzwi wozu i ciężkich butów uderzających o chodnik. Rodziców poznajemy w ponad rok po tragedii, zmagających się z własnym, niewypowiedzianym cierpieniem i wspólnym problemem małżeńskim. Na tym tle Frank Behr jawi się jako wybawca, doskonale rozumie traumę rodziców i tylko on jest w stanie odpowiedzieć na pytanie – co stało się z chłopcem, bo nie ma nic gorszego niż życie w nieświadomości i bezradność, która niszczy więź małżeńską u podstaw. Ile rodzice są w stanie poświęcić by uzyskać odpowiedź na to pytanie? I czy aby na pewno chcą ją usłyszeć?
Z jednej strony mam ciekawie zarysowany wątek psychologiczny. Więź, która połączy rodziców z detektywem jest nietypowa i odgrywa znaczącą rolę w „Mieście Słońca”. Nie jest to oczywiście powieść psychologiczna pełną gębą, ale autor w sposób interesujący i zajmujący przedstawił losy małżeństwa po utracie pierworodnego. Szkoda, że po drugiej stronie mamy całkowicie nieudolnie poprowadzone śledztwo, będące głównym wątkiem powieści. Banał i schemat biją z każdej strony. O ile postacie pierwszoplanowe są zarysowane poprawnie, o tyle drugi plan i główny czarny charakter to postacie jednowymiarowe i stereotypowe, a już sam finał powieści uderza tandetą jakiej nie powstydziłoby się Hollywood – sztuczny i poprawny. Kto spodziewa się zwrotu akcji, albo chociaż zaskakującego i porywającego finału, ten odejdzie z kwitkiem. Rekomendację H. Cobena, który zachwyca się bezlitosnym napięciem i L. Childa, który uważa „Miasto Słońca” za najbardziej przerażającą i wiarygodną powieść, na jaką kiedykolwiek trafił można między bajki wsadzić – cóż, widocznie nie czytają tego, co sami napisali.
Powieści brakuje pazura. Mogła szokować w wielu momentach, a tego nie robi. Mogła zapaść w pamięć, a ulatuje z niej po zaledwie kilku dniach. „Miasto Słońca” ukazało się w serii „Świeża krew”, niestety tej świeżości Levienowi zabrakło i powieść nie zaskoczy niczym wyrobionego czytelnika. Przytoczone w pierwszym akapicie hasła okazują się być tylko pustymi sloganami zachęcającymi do kupna.