Bunt w Green River

„Bunt w Green River” Tima Willocksa nietrudno zauważyć pośród tysięcy innych pozycji w Empikach i księgarniach. Książka jest zafoliowana, a na opakowaniu widnieje formułka ostrzegająca, że lektury mogą zażyć czytelnicy powyżej dwudziestego pierwszego roku życia. Pierwsze pytanie jakie mi się nasunęło było takie, jak bardzo powieść Willocksa wyróżnia się spośród innych przeznaczonych „tylko dla dorosłych”?

Autor przez szmat czasu pracował jako psychiatra specjalizujący się w leczeniu uzależnień, a jedną z jego pasji jest więziennictwo. W „Buncie…” daje temu wyraz, opisując losy Raya Kleina, lekarza skazanego za gwałt na byłej dziewczynie, który trafia do niezwykle ciężkiego więzienia – Green River. Już na samym początku czytelnik zdaje sobie sprawę, że książka, którą trzyma w ręku to świetna językowo powieść, a im dalej zakleszcza się w fabule, tym większy szacunek wobec twórcy odczuwa.

W momencie, gdy Ray Klein otrzymuje szansę odzyskania wolności, w więzieniu wybuchają zamieszki na tle rasowym. Początkowo nic nie wskazuje na to, że nadciąga prawdziwa wojna, a sam Klein woli nie mieszać się w nie swoje sprawy. Jego motto brzmi: „Nie twój jebany interes” i są to słowa, które migoczą w jego umyśle za każdym razem, gdy czuje chęć porozmawiania z innymi więźniami. Doskonale wie, że w Green River musi liczyć tylko na siebie, że w tym zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze czają się bestie w ludzkich ciałach, które tylko czyhają, by rozszarpać go na strzępy.

Klein wykonuje swoją robotę. Zajmuje się chorymi więźniami, pomagając im odzyskać zdrowie po przeholowaniu z dragami, czy przegranych bójkach. Dzięki temu stopniowo zyskuje sobie sympatię pośród „grubych ryb” zakładu, wśród których są również inicjatorzy buntu.

Gdy zamieszki zaczynają osiągać punkt kulminacyjny i niektórym degeneratom udaje się zapanować nad poszczególnymi sektorami zakładu, krew leje się już strumieniami i trup ściele się dość gęsto. Autor w świetny sposób nakreśla brutalne zamiary więźniów, wchodzi do ich umysłów i ukazuje nam ich zniszczoną zawartość. Język, sposób działania, ukryte pragnienia, to kolejne odsłony więziennej egzystencji, którą odkrywa przed nami Willocks. Należy dodać, że czyni to z rozmachem, z właściwą brutalnością językową i śmiałością w opisach najprzeróżniejszych wydarzeń, które niejednemu czytelnikowi z pewnością podniosą ciśnienie.

Oprócz wspomnianej brutalności języka, a nierzadko i dosłowności w pewnych opisach, powieść bywa wzruszająca. Bywa też zabawna. W żadnym razie nudna. Willocks wie, o czym pisze. Doskonale zna swoje możliwości i choć często przekracza granice literackiego dobrego smaku, intryguje, a nierzadko także powala w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Warto dodać, że nie tylko główny bohater powieści został przez Willocksa świetnie wykreowany. Co chwila pojawiają się nowe twarze i pewnie, gdyby autor choć na chwilę zrezygnował ze staranności w ich ukazywaniu, czytelnik szybko pogubiłby się i stwierdził, że równie dobrze mógłby sięgnąć po relacje z meczu piłkarskiego napisaną przez dziennikarza nie znającego nazwiska ani jednego zawodnika na boisku. Tim Willlocks odrobił i to zadanie, tworząc postaci z krwi i kości – czarnoskórego i ekscentrycznego olbrzyma Henry’ego Abotta, który pomaga Kleinowi w jego działaniach, Juliette Devlin, która w odpowiednim momencie odgrywa w powieści znaczącą rolę i która całkiem sprawnie ciągnie druta naszemu bohaterowi, Claudine, albo jak kto woli Claude’a, transwestytę i zarazem kochankę/a najgroźniejszej szychy w zakładzie, a także innych, zarówno więźniów jak i strażników Green River, których poznanie z pewnością dostarczy czytelnikowi nierzadko mocnych wrażeń.

Autor „Tajemnic Los Angeles” – James Ellroy określił “Bunt w Green River” być może najlepszą powieścią o więzieniu jaką kiedykolwiek napisano. Nie wiem czy najlepszą, bo z przyczyn ode mnie niezależnych wszystkich nie czytałem, ale z pewnością wartą uwagi. To mocna rzecz, która często trzyma w napięciu i autentycznie intryguje. Na koniec dodam, że życzyłbym sobie, by jej specyficzne opakowanie okazało się udanym chwytem marketingowym.

Bunt w Green River

Tytuł: Bunt w Green River

Autor: Tim Willocks

Wydawca: Rebis

Data wydania: maj 2009

Format: 464 s.

Cena okładkowa: 32,00

Opis z okładki:

Po trzech latach odsiadki Ray Klein, ortopeda skazany za gwałt, staje przed szansą odzyskania wolności. Tego samego dnia jednak w Więzieniu Stanowym Green River, zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze, wybuchają zamieszki na tle rasowym, a rywalizujące grupy więźniów przystępują do brutalnej i bezwzględnej walki. Banda białych degeneratów zagraża przyjaciołom Kleina, a także jego ukochanej Devlin, która zajmuje się psychiatrią sądową. Czy uda się ich uratować? I co tak naprawdę wywołało ten niespodziewany bunt?

Przewiń na górę